środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział Siódmy

Gwiazda ognista




Kolejne dni były inne niż do tej pory. Nada zaszyła się w Dębowej Izbie i wolała nie narażać się na dziwne spojrzenia. Czasami tylko wyściubiła nos, by pogłaskać wilka. Musisz wiedzieć, drogi Czytelniku, że dziewczyna bała się konsekwencji. Nie miała pewności, czy młody druid nie opowiedział starszym o świętokradztwie, które popełniła. Wspomnienie wybawiciela było bardzo żywe. Może to za sprawą rośliny, którą wtarła we włosy? Pachniały wciąż tak samo otumaniająco, dziwnie dziko, czasami kręciło jej się od tego zapachu w głowie.
Nada miała również inny powód, by siedzieć wewnątrz starego dębu. Coraz częściej zauważała, że mężczyźni z karawany zmienili swoje zachowanie w stosunku do niej. Patrzyli inaczej i chociaż dziewczyna nie znała następstw takiego spojrzenia, nie podobało jej się ono. Może kupcom brakowało kobiet? Jednak do tej pory żaden nie odważył się jej dotknąć. Kobiety natomiast wreszcie zdawały się być zadowolone, gdyż córka Waliego nie pałętała się po całej osadzie i spędzała czas z nimi, przy całkowicie kobiecych zajęciach.
Zapewne już wiesz, drogi Czytelniku, jak bardzo udręczona musiała być Nada. Z Jednej strony paliła ją przemożna chęć wyjścia do lasu, jednak tego się bała, gdyż znów wyprawa mogła się skończyć nieciekawie. Była prawie pewna, że tym razem zwykły rytuał oczyszczenia by jej nie wybawił od gniewu klanu. Z drugiej strony nienawidziła robót domowych; przędzenie wełny, cerowanie i szycie ją nudziło, nie miała również specjalnych umiejętności. Igła kuła ją w palce, nie potrafiła łapać oczek i właściwie wszystko leciało jej z rąk. Tak minęły dwa tygodnie.
W końcu dziewczyna nie wytrzymała i postanowiła wrócić do swojego dawnego trybu życia, jednak tym razem zdecydowała się być ostrożniejsza. Ea zdawał się być zachwycony jej powrotem do świata lasu. Nada zauważyła jednak, że czuje się bardzo obco. Pierwszy raz od bardzo dawna odnalazła w sobie dziwaczną pustkę. Potrzebowała czegoś, ale nie była to żadna ze znanych jej rzeczy, co powodowało narastającą frustrację. A wszystko potęgował nieustannie towarzyszący jej zapach włosów.
Siedziała na wystającym z ziemi korzeniu, mając w zasięgu wzroku osadę. Widziała, że od czasu do czasu między drzewami przemykają ludzie. Widziała kupców z karawany, którzy przynosili drewno. Ona na szczęście była niemalże w całości schowana w zaroślach, czuła się bezpiecznie. Ea początkowo spał, jednak potem postanowił pobiegać po pobliskich krzakach. Nada próbowała sprecyzować, za czym tęskni. Przed oczami stanęła jej Dal. Zimny kraj, w którym często padał śnieg, a bogowie nie byli przychylni swoim czcicielom. W pamięci przemierzyła drogę z rynku do swojego domostwa, wiedząc, w którym miejscu są głębokie kałuże pełne błota i umiałaby je wyminąć, nawet pod tak długim czasie. Jednak to nie za Dalą tęskniła… Pół życia spędziła z ojcem, wędrując z karawaną. Rozchybotany wóz i tawerny, to był jej dom.
U jej boku pojawił się wilk, a chwilę później usłyszała dolatujące do niej dźwięki łamanych gałązek. Ktoś przedzierał się przez poszycie, zmierzając w stronę osady. Nadzie po kręgosłupie przebiegł dreszcz i zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno jest ukryta dobrze wśród zarośli. Z lasu wychodził młody druid, dźwigając kosz pełen ziół. Był przygarbiony, najpewniej zmęczony. Nie mogła dostrzec jego twarzy, gdyż wpatrywał się posępnie w ziemię. Szedł wolno, ostrożnie, Nada miała wrażenie, że powłóczy nogami. Może gdzieś nieroztropnie stąpnął na korzeń i uszkodził sobie stopę? Dziewczyna wpatrywała się ciekawie w mężczyznę. Nie wyglądał groźnie, nie bała się go tak jak wtedy, gdy spotkali się w Kręgu.
Wiedziała, że dzięki niemu żyje. Nawet mu nie podziękowała, że zdecydował się ocalić jej los. W tym właśnie momencie podjęła decyzję. Zeskoczyła miękko na ziemię i postanowiła podążać za mężczyzną. Trzymała się w bezpiecznej odległości, tutaj mech tłumił ich kroki. Gdy druid wszedł w prześwit, rozpoczynający teren osady, Nada zatrzymała się i obserwowała, w którą stronę skieruje się jej wybawiciel. Szedł na zachodni kraniec osady, bardzo blisko domu najstarszego z klanu. Dziewczyna zawahała się, czy aby na pewno dobrze postępuje. Nagle poczuła coś mokrego po wewnętrznej części dłoni. To Ea dotknął ją swoim wilgotnym nosem, jakby zachęcając do postąpienia kroku. Dziewczyna ruszyła przed siebie, trzymając się w odległości kilkunastu kroków od swojego wybawiciela.
Mieszkał w małej chatce, ściśniętej między dwoma, niezbyt wysokimi drzewami. Ich gałęzie rzucały cień na dach i ściany siedziby. Nada usłyszała, jak skrzypnęły drzwi, gdy mężczyzna wchodził do środka. Potem trzask, gdy drewno uderzyło o drewno i chrzęst zasuwanego skobla. Dziewczyna wolno stanęła przy ścianie chatki. Denerwowała się, wiedziała, że nie powinna była tu przychodzić. Zastanawiasz się pewno, drogi Czytelniku, co nią kierowało. Może rzeczywiście kobiety tłumią w sobie uczucia, o których większość mężczyzn nie ma pojęcia; współczucie, wdzięczność, może stawiały to wszystko ponad zdrowy rozsądek?
Nada zastukała delikatnie w drewniane drzwi. Przez chwilę stała, przebierając nogami w miejscu, walcząc z przemożną chęcią ucieczki. Panowała cisza. Rozglądała się nerwowo, czy aby nikt nie nakryje jej na tym niecnym postępku. W końcu rozległ się znajomy dźwięk rozsuwanego skobla i skrzypienie drzwi, które zostały uchylone.
Stanął w drzwiach, wyprostowany i wysoki. Na jego twarzy przez krótką chwilę dało się dostrzec zdziwienie, jednak szybko się opanował. Znów kaptur miał zarzucony na ramiona, więc Nada, zadzierając głowę, mogła spojrzeć w jego blade, niebieskie oczy.
– Czego tu szukasz…? – zapytał cicho, ciągle stojąc w przejściu.
Powiał delikatny wiatr, rozwiewając włosy dziewczyny. Nadal ich nie wiązała… W powietrzu popłynął słodkawy zapach zioła, a oczy mężczyzny, zdawać by się mogło, pociemniały, jednak mogło to być tylko złudzenie.
– Nie podziękowałam wam, panie. Za… za ocalenie mnie od śmierci – powiedziała drżącym głosem i wpatrywała się w niego wyczekująco.
– Wejdź – rzekł w końcu i cofnął się nieco w głąb izby. Tego Nada się nie spodziewała i wciąż stała w progu, zdezorientowana. W końcu niepewnie postąpiła kilka kroków i weszła do wnętrza jego chaty.
Było tam ciemno, gdyż jedyny malutki świetlik ginął w cieniu drzew. Pachniało igliwiem, ziemią oraz roślinami, które suszyły się na belkach. Mężczyzna musiał zajmować się zielarstwem, to wyjaśniałoby jego częste wędrówki. Dziewczyna szybko omiotła wzrokiem izbę. Wąskie łoże, zaścielone sianem i przykryte siennikiem; malutkie palenisko z zawieszonym nad nim garnkiem oraz stół, który zajmował chyba najwięcej miejsca w pomieszczeniu; krótka ława, wyciosana najpewniej z jednego konaru oraz skrzynia przy drzwiach. To wszystko.
– Wiesz, że nie powinnaś tutaj przychodzić, prawda? – powiedział nieco głośniej, gdy zamknął drzwi. Dziewczyna zadrżała, poczuła się osaczona. Podświadomie wiedziała, że mężczyzna nie chce jej zrobić krzywdy, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna była do niego przychodzić.
– Wiem, panie. Ja…
– Skończ – uciął nagle, niespodziewanie łagodnie i zasiadł za stołem.
– Przepraszam. Pójdę już, panie… – wykonała gest, jakby chciała się odwrócić, jednak on nagle przemówił, co zatrzymało ją znów w miejscu.
– Nie jestem twoim panem. Kiedyś mówiono mi Lairsen. Tutaj nie mam imienia. Jednak nie jestem niczyim panem.
Dziewczyna w pierwszej chwili nie rozumiała wagi jego słów. Było to dla niej zupełnie nie do pomyślenia, że zaczął z nią rozmawiać. Mężczyzna ją onieśmielał, zawdzięczała mu życie. Pragnęła przyjść i podziękować za ten dar, nie spodziewała się niczego więcej. Ba, drogi Czytelniku! Ona była pewna, że nie przekroczy nawet progu tej chaty!
Jednak po chwili spłynęło na nią olśnienie. Druid zdradził jej swoje imię. A imię było najważniejszą rzeczą na świecie. W pewnym sensie dawało władzę nad człowiekiem. Wszystkie wiedźmy i wszyscy guślarze potrzebowali imienia, by przekląć lub uzdrowić. Imię zdradzało charakter. Imię było wszystkim, a on dał jej to wszystko w dłonie.
– Usiądź – odezwał się w końcu, wskazując jej dłonią skrzynię. Dziewczyna niepewnie wykonała polecenie, podwinęła nogi pod siebie i utkwiła spojrzenie w gospodarzu. On wyjął z koszyka jakąś roślinę o długich korzeniach grubości palca i, odciąwszy wcześniej gałązki z liśćmi, zaczął z nich nożem zdrapywać resztki ziemi. – Ty jesteś Nada. Waldóttir?
– Leonarda – odpowiedziała cicho.
– Więc nie masz imienia po ojcu…? – Nóż w jego dłoni zastygł nad korzonkami, które właśnie miał zamiar pokroić i spojrzał jej w oczy. Dziewczyna zawstydzona spuściła wzrok.
– Tak, panie…
– Raz już rzekłem. Nie jestem panem – pierwszy raz okazał oznaki zniecierpliwienia. – Jesteś od ludzi Zza Morza?
– Mówisz, pa… Mówisz o Wielkiej Wodzie? – zreflektowała się szybko.
– Tak. – W pomieszczeniu rozległ się dźwięk szybkiego, rytmicznego uderzania noża o drewno, gdy mężczyzna zaczął kroić korzenie rośliny.
– Przybyliśmy z Dali. Tam się urodziłam.
– Wiem, skąd przybyliście. – Przerwał krojenie i znów na nią spojrzał, a ona opuściła wzrok. – Ale ty nie jesteś z tamtych. Twój ojciec, kupiec. On pochodził z Dali?
– Tak. Mieszkałam w jego domu jedenaście lat. A wcześniej mieszkał tam jego ojciec, mój dziad.
– A twoja matka? – mężczyzna, który wcześniej nie okazywał chęci do rozmowy i zdawał się być szorstki i chłodny, teraz stał się dociekliwym słuchaczem. Coś w pochodzeniu Nady musiało go zafascynować.
– Nie znałam dobrze pani matki. Ojciec mówi, że odeszła z końmi w czwartym roku mojego życia…
– Twoja matka musiała pochodzić z Bairre. Albo przybyła z jeszcze odleglejszych krajów, Leonardo – pierwszy raz zwrócił się do niej po imieniu.
Nada nie rozumiała jego słów.
– To znaczy, że nie jestem swoja…?
– Co przez to rozumiesz?
– Twierdzisz, pa… – dosłyszała jego syk – twierdzisz, że mam mieszaną krew…
– Tak.
– Skąd możesz wiedzieć…? – Zasmuciła się.
Otworzył usta, by odpowiedzieć, jednak na dworze rozległo się wycie wilka. Larsien uśmiechnął się lekko kącikami warg. To był dobry uśmiech.
– Ten wilk.
– Ea – dodała szybko Nada.
– Właśnie. Ten wilk wie.

*

Przybyła do niego następnego dnia, gdy wiązał w pęczki gałązki hyzopu o różowych kwiatkach. Powitał ją, jakby spodziewał się odwiedzin. Tym razem bardzo nieśmiało zapytała, czy może mu jakoś pomóc w pracy. Nada wyjaśniła, że nie odnajduje się przy pracach kobiecych i czuje się samotna wśród pozostałych kobiet, które rozmawiają tylko o pracach gospodarskich. Lairsen się zgodził, ale zagroził, że nikt nie powinien dowiedzieć się o wizytach córki kupca. Potem posadził Nadę przy stole i pokazał, jak powinna obrywać listki krwawnika. Początkowo szło jej to dość topornie, bała się, że uszkodzi roślinę, ale Lairsen wyjaśnił, że zioło i tak będzie suszone, więc nie musi się martwić. Sam druid przyglądał się jej pracy i od czasu do czasu wyjaśnił, jaka roślina może pomóc przy różnych dolegliwościach. W tym czasie obrabiał pokrzywę. Miał sprawne dłonie; obrywanie, krojenie, potem przesypywanie do koszyków szło mu nadzwyczaj szybko. Nada również się dziwiła, dlaczego roślina go nie parzy. Zebrała się nawet, by nieśmiało o to zapytać. Roześmiał się, jakby dziewczyna sugerowała, że ma jakieś magiczne zdolności. Pokazał jej dłonie, które w istocie miały na sobie ślady bytowania pokrzywy. Wyjaśnił, że to zdrowe i przechodzi; po prostu się przyzwyczaił.
Był jeszcze jeden powód, dla którego Nada postanowiła przychodzić do chatki zielarza. Po pierwszej wizycie było kilka następnych i za każdym razem chciała mu pomagać przy ziołach. W czasie pracy rozglądała się po izbie, zerkała do koszy i wodziła wzrokiem po suszonych pękach. Bardzo uważnie zajmowała się zielem, które miała obrobić i nie puszczała mimo uszu słów druida. Był jednak, drogi Czytelniku, jeden szczególny powód, dla którego córka kupca zainteresowała się tak bardzo zielarstwem. Jej włosy wciąż pachniały dziwnym olejem, a minęło tak dużo czasu. Zapach tej rośliny, jak już wspominałem, wzbudzał w dziewczynie dziwną nostalgię, może melancholię. Do tej pory jednak nie trafiła na gałązki o drobnych i ciemnych, prawie czarnych, listkach oraz nie usłyszała o zastosowaniu białych jagód.
Nada polubiła młodego druida. Był dobry i mądry, a przebywanie w jego towarzystwie nie sprawiało, że czuła się zmęczona. Lubiła na niego patrzeć, gdy w skupieniu zajmował się przygotowaniem roślin. Był czas zbiorów wczesnych, więc Lairsen często znikał w lesie i wracał z pełnym koszem roślin. Córka kupca zaczęła się zastanawiać, skąd młody druid ma tak ogromną wiedzę. Z pewnością kształcił go ktoś ze starszych, bo przecież od lat szczenięcych musiał mieszkać w lesie, zamknięty w tej dziwnej, pierwotnej społeczności. Nada czasami przyłapywała się na myśli, dlaczego takiego mężczyzny nie spotkała nigdy w czasie podróży z ojcem lub w Dali. Był tak bardzo różny od nieokrzesanego, frywolnego Oda. Wtedy również żałowała, że nie mogłaby zostać z nim w lesie; że nie mogłaby spędzać czasu w tej przepełnionej dymem i mieszaniną zapachów chatce, siedząc przy szorstkim, drewnianym stole i słuchać o wszystkich darach natury.
Pewnego dnia, gdy rudowłosa cięła korzenie mydlnicy, omsknął jej się nóż i boleśnie zraniła się w dłoń. Patrzyła, jak po nadgarstku wolno spływa jej czerwona krew, która następnie kapie małymi kropelkami na stół i, zdawać by się mogło, wsiąka w drewno. Lairsen bardzo się przejął. Znalazł płótno, które zamoczył w jakimś jasnym wywarze, trzymanym w pękatej butelce. Obmył rozcięte palce , a potem zawinął dłoń Nady w czystą, szorstką szarpię. Dziewczyna czuła, że rozcięcie piecze, jednak nie było głębokie. Zafascynowana patrzyła, jak ten mężczyzna jest w stanie udzielić jej pomocy. Poczuła przejmującą radość, gdy Lairsen trzymał jej dłoń i delikatnie ścierał krew rogiem płótna. Zerkała na jego zafrasowaną twarz i skupione oczy, jednak nie pozwoliła sobie na namiętne i długie wpatrywanie się w oblicze druida, więc czasami uciekła wzrokiem w kąt chaty, by za chwilę znów mu się przyglądać. Wtedy również postanowiła, że chciałaby mieć takiego mężczyznę. Który potrafiłby się nią zaopiekować, byłby dobry i spokojny. I mądry. Musisz wiedzieć, drogi Czytelniku, że Nada przy Lairsenie czuła się po prostu bezpiecznie.

*

Pewnego dnia nie odwiedziła zielarza. Cały dzień kręciła się po Dębowej Izbie, jakby nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Tak się trafiło, że tego dnia również w izbie siedział Wali, który skręcił sobie nogę przy ostatniej wyprawie do lasu i pieklił się strasznie, że musi spędzać czas przy babach. Było to praktycznie pod koniec pobytu karawany na Polanie i rychło mieli zebrać się w dalszą drogę, a tymczasem kupiec nie był do końca sprawny. Nie mieli koni, więc drogę przez las mieli przebyć pieszo. Wali musiał się wykurować, by stanąć na czele karawany w pełni sił.
Siedząc w Dębowej Izbie warczał na córkę, żeby wreszcie przysiadła na rzyci i przestała grandzić. Nada cierpliwie znosiła gderanie ojca, nie odzywała się, jednak jego słowa niespecjalnie od niej docierały. Czekała, aż wrócą wszyscy, by zapalić ogień na palenisku. Gdy uznała, że karawana śpi lub jest w stanie do snu zbliżonym, wstała ze swojego posłania i wyszła na dwór.
Było ciemno i rześko, wiał delikatny wiatr, który rozwiewał kosmyki jej rudych włosów. Przy niektórych chatkach paliły się lampiony, rzucające niewielkie plamy drgającego światła. Dziewczyna owinęła się połami derki, którą narzuciła na ramiona i skierowała swoje kroki w stronę chatki Lairsena. Wiedziała, że mężczyzna nie śpi. Sam powiedział, że czasami kładzie się na spoczynek na krótko przed świtem. Spał mało, jakby nie mógł. Dziewczyna dziwiła się, dlaczego nie zażyje jakiegoś specyfiku na sen, o których razu pewnego jej opowiadał. On tylko kręcił głową i stwierdził, że taka jest wola natury.
Stanęła przed drzwiami jego chaty, zdenerwowana prawie tak bardzo, jak pierwszego dnia, gdy postanowiła do niego przyjść. I gdy była bliska odwrócenia się na pięcie i powrotu do Dębowej Izby oraz zawinięcia się w koce przy ogniu, powiał wiatr, który znów rozwiał jej włosy, rozdmuchując dokoła zapach białych jagód. Lairsen przestał zasuwać drzwi na skobel, do kiedy wiedział, że córka kupca do niego przychodzi. Rudowłosa pchnęła drzwi, tak jak robiła to wiele razy i weszła do izby.
Dostrzegła mężczyznę przy stole, z którego zbierał resztki ciętych roślin, z zamiarem wrzucenia je w ogień. Gdy dostrzegł Nadę na tle otwartych drzwi, zatrzymał się w pół kroku. Ogień wesoło trzaskał na palenisku, a rozdygotane cienie wszystkich sprzętów tańczyły na ścianach. Rudowłosa nie odezwała się i patrzyła chwilę na mężczyznę. Potem zrzuciła z siebie derkę, ukazując nie od końca zasznurowany kaftan sukienki. Wciąż stojąc w otwartych drzwiach, sięgnęła dłonią do rzemieni, które rozplotła i w końcu zsunęła z ramion brunatny materiał swojego odzienia. Stanęła na progu całkowicie naga, chłód nocy i ciepło ognia powodowały na jej pokrytym piegami ciele gęsią skórkę. Wiatr rozwiewał jej włosy, spojrzenie kobiety i mężczyzny się spotkało. Nada weszła do izby, zamknąwszy za sobą drzwi, odrzuciła nogą pod ścianę suknię i podeszła do Lairsena. On, znacznie od niej wyższy, położył wąskie dłonie na ramionach Nady i wyszeptał tylko dwa słowa.
– Gwiazdo ognista…

*

Jak się pewnie domyślasz, drogi Czytelniku, na następstwa głupiego postępku Nady nie trzeba było długo czekać. Już w nocy sama natura pokazała, że dokonano czynu złego. Lekki wiatr zmienił się w wichurę, która przygnała burzę. Grzmoty trzęsły fasadą ziemi, a błyskawice rozświetlały mrok, także zdawać by się mogło, że nadszedł dzień. Deszcz lał rzęsiście również następnego dnia, gdy cały klan zebrał się na Polanie, by wygnać karawanę. Skąd wiedzieli, co się wydarzyło? Pewnie pozostanie to jedną z tajemnic tego świata. Kupcy nie wiedzieli nic o zajściu minionej nocy. Przebudziła ich burza, jednak wtedy również Nada była już w Dębowej Izbie, więc wszyscy razem tulili się do siebie i wznosili modły do swoich bogów. Tylko Lairsen wiedział, że zbliża się kara. Był jej świadomy od samego początku…
– Splamiliście naszą Polanę – powiedział najstarszy z klanu, zwracając się do Waliego, którego musiał podtrzymać Bragen. – Przyjęliśmy was, udzieliliśmy pomocy. A teraz Matka próbuje zmyć wasze winy. – Był spokojny, ale w jego głosie wyczuwalny był chłód i złość.
Nada zerkała w stronę zakapturzonych postaci. Czy był wśród nich Lairsen? Nigdzie nie mogła go dostrzec.
– Opuścicie las niezwłocznie. Weźcie, co wasze i tak jak stoicie, odejdźcie.
– Czym żeśmy zawinili?! – zawołał rozgoryczony Wali.
Najstarszy odrzucił z twarzy kaptur i popatrzył swoimi przekrwionymi oczami w oczy Waliego. Milczał, a gdy w końcu przemówił, ciężko było niedosłyszeć w jego głosie odrazy.
– Twoja córka zbrukała czystość tego miejsca.
Zapanowała cisza, wszyscy wpatrywali się teraz w Nadę, na twarzy której malowało się przerażenie i szok.
– To niemożliwe. To porządna dziewczyna! Głupie stworzenie, ale porządne! I… i z Odem była związana słowem! – kłamał na poczekaniu kupiec, jakby pragnąc sam sobie wmówić to wszystko.
– Dobrze wiesz, że to nieprawda, człowieku – powiedział starzec, już łagodniej i spokojniej. – Nawet jeżeli ona zaprzeczy, to na nim ciąży znamię. – Po tych słowach przed druidów wyciągnięto Lairsena. Nie miał brunatnej, tradycyjnej szaty, tylko chłopską koszulę i spodnie. Pchnięto go na kolana, a niektórzy z kupców odruchowo się cofnęli, jakby spodziewając się egzekucji. Jednak druidzi nie zabijali. Najstarszy złapał Lairsena za włosy, podnosząc jego głowę, tym samym odsłaniając czoło. Widoczna na nim była czerwona, jakby wypalona rozżarzonym prętem, plama.
– Widzisz? Tej nocy dokonało się tu coś złego. I nie z woli Matki twoja córka teraz w sobie nosi zdradzieckie nasienie. Odejdźcie stąd i proście Matkę, żeby była dla was łaskawa.
– To wasz wina! Wasz brat ją skrzywdził, uwiódł, splamił! Kto teraz weźmie Nadę, gdy siłą odarł ją z czystości! – krzyczał wzburzony i przejęty Wali. Wymachiwał pięścią tak energicznie, że Bragen musiał mocno się natrudzić, by mężczyzna się nie przewrócił.
– Weszła do jego łoża dobrowolnie.
– Niedobrowolnie… – rozległ się cichy głos i wszyscy spojrzeli na Lairsena, który znów miał opuszczoną głowę i wpatrywał się w rozmokłą ziemię. Deszcz moczył wszystkich równomiernie, długie włosy i brody druidów przypominały lepkie, brudne strąki.
– Sterrora tungol. Gwiazda ognista.
Kupcy nie wiedzieli, co znaczą jego słowa, ale druid, podtrzymujący ramiona Lairsena, puścił go, jakby w obrzydzeniu. Cały klan wpatrywał się w mężczyznę szeroko otwartymi oczami. Rozległy się szepty, narastające w ciche głosy, a już po chwili gdzieniegdzie całkiem głośno zostało wypowiedziane słowo przekleństwo!
– Co to znaczy, co to jest? – zażądał odpowiedzi Wali.
– To wężowe ziele. Krucze ziele – odparł drżącym głosem najstarszy. – Ale przecież ono nie rośnie w tych lasach, nie może…
– Jest jeden krzew. Bardzo daleko. Przy Czwartym Kręgu – odparł cicho Lairsen.
– Co to za bzdury, gadanina! Kłamie was, proszę waszmościa! Zgwałcił Nadę i chwastem będzie się zasłaniał!
– Nie zgwałcił, ojcze! – pierwszy raz odezwała się Nada.
– Milcz, dziewucho – odpowiedział jej Wali.
– Nie czujesz tego zapachu?! Wszyscy go czujecie, jednak na nią działał inaczej – wyrzucił z siebie Lairsen. – Gdyby ona nie chciała, to nawet gwiazda ognista nie zadziała.
– Mówicie, że tego zielska już nie ma – teraz Wali zwrócił się do najstarszego.
– Sterrora tungol to złe ziele… Krzew wyrasta na ziemi, która piła krew i gdzie przelało się nasienie… Gdy zostanie kobiecie zabrana godność i życie… To krzew przywiązania.
– Ona natarła włosy jagodami. Musi je ściąć – rozległ się wyraźny głos, jednak jego właściciel pozostał w tłumie druidów.
– Nie. Nie tutaj, nie teraz – odparł najstarszy z klanu. – Odejdźcie. Wszyscy. I niech Matka wam łaskawą będzie, bo w tym lesie nie czeka was nic dobrego.
Po tych słowach druidzi się rozeszli, został tylko najstarszy i Lairsen, wciąż klęczący na ziemi. I gdy kupcy wiedzieli, że taka jest wola i taka jest decyzja, pospiesznie zebrali swoje rzeczy, by nie narażać się na gniew druidów.
– Ojcze – wyjąkała Nada, pragnąc przeprosić za wszystko.
Wali spojrzał na nią z odrazą.
– Nie jesteś moją córką. Nie jesteś córką matki. Pomiot foroi oia – po tych słowach splunął dziewczynie pod nogi. – Wynoś się. Nie ma dla ciebie miejsca w tej karawanie.






Troszeczkę się spóźniłam i z miejsca proszę o przebaczenie. Mam nadzieję, że udobruchałam was tym rozdziałem. Jestem z niego zadowolona. Och, od samego początku wymyślania fabuły "Korony Kruka" miałam go w głowie! To bardzo ważny rozdział. Może nawet jeden z najważniejszych. Zapomniałabym, jeszcze wyjaśnienie jedno (gdybym miała wersję książkową, to z tyłu z pewnością chciałabym mieć słowniczek) - sterrora tungol, to mieszanka staroangielska słów "gwiazda ognista". Natomiast foroi oia to zmieniony, fonetyczny zapis słów norweskich "za morzem". Także mimochodem ten rozdział rozpoczyna również w pewnym sensie wątek pochodzenia Nady. Trailer mam już praktycznie przygotowany, muszę tylko dokończyć muzykę i zdecydować się w końcu, czy nagram sama siebie, czy może wstawię napisy. Jeżeli nagram sama siebie, to przygotujcie się na niewyraźny angielski, który bardzo chciałby mieć akcent, ale go niestety nie ma :) Ściskam i pozdrawiam cieplutko!