Gwiazda ognista
♫
Kolejne
dni były inne niż do tej pory. Nada zaszyła się w Dębowej Izbie i wolała nie
narażać się na dziwne spojrzenia. Czasami tylko wyściubiła nos, by pogłaskać
wilka. Musisz wiedzieć, drogi Czytelniku, że dziewczyna bała się konsekwencji.
Nie miała pewności, czy młody druid nie opowiedział starszym o świętokradztwie,
które popełniła. Wspomnienie wybawiciela było bardzo żywe. Może to za sprawą
rośliny, którą wtarła we włosy? Pachniały wciąż tak samo otumaniająco, dziwnie
dziko, czasami kręciło jej się od tego zapachu w głowie.
Nada miała
również inny powód, by siedzieć wewnątrz starego dębu. Coraz częściej
zauważała, że mężczyźni z karawany zmienili swoje zachowanie w stosunku do
niej. Patrzyli inaczej i chociaż dziewczyna nie znała następstw takiego spojrzenia,
nie podobało jej się ono. Może kupcom brakowało kobiet? Jednak do tej pory
żaden nie odważył się jej dotknąć. Kobiety natomiast wreszcie zdawały się być
zadowolone, gdyż córka Waliego nie pałętała się po całej osadzie i spędzała
czas z nimi, przy całkowicie kobiecych zajęciach.
Zapewne
już wiesz, drogi Czytelniku, jak bardzo udręczona musiała być Nada. Z Jednej
strony paliła ją przemożna chęć wyjścia do lasu, jednak tego się bała, gdyż
znów wyprawa mogła się skończyć nieciekawie. Była prawie pewna, że tym razem
zwykły rytuał oczyszczenia by jej nie wybawił od gniewu klanu. Z drugiej strony
nienawidziła robót domowych; przędzenie wełny, cerowanie i szycie ją nudziło,
nie miała również specjalnych umiejętności. Igła kuła ją w palce, nie potrafiła
łapać oczek i właściwie wszystko leciało jej z rąk. Tak minęły dwa tygodnie.
W końcu
dziewczyna nie wytrzymała i postanowiła wrócić do swojego dawnego trybu życia,
jednak tym razem zdecydowała się być ostrożniejsza. Ea zdawał się być
zachwycony jej powrotem do świata lasu. Nada zauważyła jednak, że czuje się
bardzo obco. Pierwszy raz od bardzo dawna odnalazła w sobie dziwaczną pustkę.
Potrzebowała czegoś, ale nie była to żadna ze znanych jej rzeczy, co powodowało
narastającą frustrację. A wszystko potęgował nieustannie towarzyszący jej
zapach włosów.
Siedziała
na wystającym z ziemi korzeniu, mając w zasięgu wzroku osadę. Widziała, że od
czasu do czasu między drzewami przemykają ludzie. Widziała kupców z karawany,
którzy przynosili drewno. Ona na szczęście była niemalże w całości schowana w
zaroślach, czuła się bezpiecznie. Ea początkowo spał, jednak potem postanowił
pobiegać po pobliskich krzakach. Nada próbowała sprecyzować, za czym tęskni.
Przed oczami stanęła jej Dal. Zimny kraj, w którym często padał śnieg, a
bogowie nie byli przychylni swoim czcicielom. W pamięci przemierzyła drogę z
rynku do swojego domostwa, wiedząc, w którym miejscu są głębokie kałuże pełne
błota i umiałaby je wyminąć, nawet pod tak długim czasie. Jednak to nie za Dalą
tęskniła… Pół życia spędziła z ojcem, wędrując z karawaną. Rozchybotany wóz i
tawerny, to był jej dom.
U jej boku
pojawił się wilk, a chwilę później usłyszała dolatujące do niej dźwięki
łamanych gałązek. Ktoś przedzierał się przez poszycie, zmierzając w stronę
osady. Nadzie po kręgosłupie przebiegł dreszcz i zaczęła się zastanawiać, czy
aby na pewno jest ukryta dobrze wśród zarośli. Z lasu wychodził młody druid,
dźwigając kosz pełen ziół. Był przygarbiony, najpewniej zmęczony. Nie mogła
dostrzec jego twarzy, gdyż wpatrywał się posępnie w ziemię. Szedł wolno,
ostrożnie, Nada miała wrażenie, że powłóczy nogami. Może gdzieś nieroztropnie
stąpnął na korzeń i uszkodził sobie stopę? Dziewczyna wpatrywała się ciekawie w
mężczyznę. Nie wyglądał groźnie, nie bała się go tak jak wtedy, gdy spotkali
się w Kręgu.
Wiedziała,
że dzięki niemu żyje. Nawet mu nie podziękowała, że zdecydował się ocalić jej
los. W tym właśnie momencie podjęła decyzję. Zeskoczyła miękko na ziemię i
postanowiła podążać za mężczyzną. Trzymała się w bezpiecznej odległości, tutaj
mech tłumił ich kroki. Gdy druid wszedł w prześwit, rozpoczynający teren osady,
Nada zatrzymała się i obserwowała, w którą stronę skieruje się jej wybawiciel.
Szedł na zachodni kraniec osady, bardzo blisko domu najstarszego z klanu.
Dziewczyna zawahała się, czy aby na pewno dobrze postępuje. Nagle poczuła coś
mokrego po wewnętrznej części dłoni. To Ea dotknął ją swoim wilgotnym nosem,
jakby zachęcając do postąpienia kroku. Dziewczyna ruszyła przed siebie,
trzymając się w odległości kilkunastu kroków od swojego wybawiciela.
Mieszkał w
małej chatce, ściśniętej między dwoma, niezbyt wysokimi drzewami. Ich gałęzie
rzucały cień na dach i ściany siedziby. Nada usłyszała, jak skrzypnęły drzwi,
gdy mężczyzna wchodził do środka. Potem trzask, gdy drewno uderzyło o drewno i
chrzęst zasuwanego skobla. Dziewczyna wolno stanęła przy ścianie chatki.
Denerwowała się, wiedziała, że nie powinna była tu przychodzić. Zastanawiasz
się pewno, drogi Czytelniku, co nią kierowało. Może rzeczywiście kobiety tłumią
w sobie uczucia, o których większość mężczyzn nie ma pojęcia; współczucie,
wdzięczność, może stawiały to wszystko ponad zdrowy rozsądek?
Nada
zastukała delikatnie w drewniane drzwi. Przez chwilę stała, przebierając nogami
w miejscu, walcząc z przemożną chęcią ucieczki. Panowała cisza. Rozglądała się
nerwowo, czy aby nikt nie nakryje jej na tym niecnym postępku. W końcu rozległ
się znajomy dźwięk rozsuwanego skobla i skrzypienie drzwi, które zostały
uchylone.
Stanął w
drzwiach, wyprostowany i wysoki. Na jego twarzy przez krótką chwilę dało się
dostrzec zdziwienie, jednak szybko się opanował. Znów kaptur miał zarzucony na
ramiona, więc Nada, zadzierając głowę, mogła spojrzeć w jego blade, niebieskie
oczy.
– Czego tu
szukasz…? – zapytał cicho, ciągle stojąc w przejściu.
Powiał
delikatny wiatr, rozwiewając włosy dziewczyny. Nadal ich nie wiązała… W
powietrzu popłynął słodkawy zapach zioła, a oczy mężczyzny, zdawać by się
mogło, pociemniały, jednak mogło to być tylko złudzenie.
– Nie
podziękowałam wam, panie. Za… za ocalenie mnie od śmierci – powiedziała drżącym
głosem i wpatrywała się w niego wyczekująco.
– Wejdź –
rzekł w końcu i cofnął się nieco w głąb izby. Tego Nada się nie spodziewała i
wciąż stała w progu, zdezorientowana. W końcu niepewnie postąpiła kilka kroków
i weszła do wnętrza jego chaty.
Było tam
ciemno, gdyż jedyny malutki świetlik ginął w cieniu drzew. Pachniało igliwiem,
ziemią oraz roślinami, które suszyły się na belkach. Mężczyzna musiał zajmować
się zielarstwem, to wyjaśniałoby jego częste wędrówki. Dziewczyna szybko
omiotła wzrokiem izbę. Wąskie łoże, zaścielone sianem i przykryte siennikiem;
malutkie palenisko z zawieszonym nad nim garnkiem oraz stół, który zajmował
chyba najwięcej miejsca w pomieszczeniu; krótka ława, wyciosana najpewniej z
jednego konaru oraz skrzynia przy drzwiach. To wszystko.
– Wiesz,
że nie powinnaś tutaj przychodzić, prawda? – powiedział nieco głośniej, gdy
zamknął drzwi. Dziewczyna zadrżała, poczuła się osaczona. Podświadomie
wiedziała, że mężczyzna nie chce jej zrobić krzywdy, ale doskonale zdawała
sobie sprawę z tego, że nie powinna była do niego przychodzić.
– Wiem,
panie. Ja…
– Skończ –
uciął nagle, niespodziewanie łagodnie i zasiadł za stołem.
–
Przepraszam. Pójdę już, panie… – wykonała gest, jakby chciała się odwrócić,
jednak on nagle przemówił, co zatrzymało ją znów w miejscu.
– Nie
jestem twoim panem. Kiedyś mówiono mi Lairsen. Tutaj nie mam imienia. Jednak
nie jestem niczyim panem.
Dziewczyna
w pierwszej chwili nie rozumiała wagi jego słów. Było to dla niej zupełnie nie
do pomyślenia, że zaczął z nią rozmawiać. Mężczyzna ją onieśmielał,
zawdzięczała mu życie. Pragnęła przyjść i podziękować za ten dar, nie
spodziewała się niczego więcej. Ba, drogi Czytelniku! Ona była pewna, że nie
przekroczy nawet progu tej chaty!
Jednak po
chwili spłynęło na nią olśnienie. Druid zdradził jej swoje imię. A imię było
najważniejszą rzeczą na świecie. W pewnym sensie dawało władzę nad człowiekiem.
Wszystkie wiedźmy i wszyscy guślarze potrzebowali imienia, by przekląć lub
uzdrowić. Imię zdradzało charakter. Imię było wszystkim, a on dał jej to
wszystko w dłonie.
– Usiądź –
odezwał się w końcu, wskazując jej dłonią skrzynię. Dziewczyna niepewnie
wykonała polecenie, podwinęła nogi pod siebie i utkwiła spojrzenie w gospodarzu.
On wyjął z koszyka jakąś roślinę o długich korzeniach grubości palca i,
odciąwszy wcześniej gałązki z liśćmi, zaczął z nich nożem zdrapywać resztki
ziemi. – Ty jesteś Nada. Waldóttir?
– Leonarda
– odpowiedziała cicho.
– Więc nie
masz imienia po ojcu…? – Nóż w jego dłoni zastygł nad korzonkami, które właśnie
miał zamiar pokroić i spojrzał jej w oczy. Dziewczyna zawstydzona spuściła
wzrok.
– Tak,
panie…
– Raz już
rzekłem. Nie jestem panem – pierwszy raz okazał oznaki zniecierpliwienia. –
Jesteś od ludzi Zza Morza?
– Mówisz,
pa… Mówisz o Wielkiej Wodzie? – zreflektowała się szybko.
– Tak. – W
pomieszczeniu rozległ się dźwięk szybkiego, rytmicznego uderzania noża o
drewno, gdy mężczyzna zaczął kroić korzenie rośliny.
–
Przybyliśmy z Dali. Tam się urodziłam.
– Wiem,
skąd przybyliście. – Przerwał krojenie i znów na nią spojrzał, a ona opuściła
wzrok. – Ale ty nie jesteś z tamtych. Twój ojciec, kupiec. On pochodził z Dali?
– Tak.
Mieszkałam w jego domu jedenaście lat. A wcześniej mieszkał tam jego ojciec,
mój dziad.
– A twoja
matka? – mężczyzna, który wcześniej nie okazywał chęci do rozmowy i zdawał się
być szorstki i chłodny, teraz stał się dociekliwym słuchaczem. Coś w
pochodzeniu Nady musiało go zafascynować.
– Nie
znałam dobrze pani matki. Ojciec mówi, że odeszła z końmi w czwartym roku
mojego życia…
– Twoja
matka musiała pochodzić z Bairre. Albo przybyła z jeszcze odleglejszych krajów,
Leonardo – pierwszy raz zwrócił się do niej po imieniu.
Nada nie
rozumiała jego słów.
– To
znaczy, że nie jestem swoja…?
– Co przez
to rozumiesz?
–
Twierdzisz, pa… – dosłyszała jego syk – twierdzisz, że mam mieszaną krew…
– Tak.
– Skąd
możesz wiedzieć…? – Zasmuciła się.
Otworzył
usta, by odpowiedzieć, jednak na dworze rozległo się wycie wilka. Larsien
uśmiechnął się lekko kącikami warg. To był dobry uśmiech.
– Ten
wilk.
– Ea –
dodała szybko Nada.
– Właśnie.
Ten wilk wie.
*
Przybyła
do niego następnego dnia, gdy wiązał w pęczki gałązki hyzopu o różowych kwiatkach.
Powitał ją, jakby spodziewał się odwiedzin. Tym razem bardzo nieśmiało
zapytała, czy może mu jakoś pomóc w pracy. Nada wyjaśniła, że nie odnajduje się
przy pracach kobiecych i czuje się samotna wśród pozostałych kobiet, które
rozmawiają tylko o pracach gospodarskich. Lairsen się zgodził, ale zagroził, że
nikt nie powinien dowiedzieć się o wizytach córki kupca. Potem posadził Nadę
przy stole i pokazał, jak powinna obrywać listki krwawnika. Początkowo szło jej
to dość topornie, bała się, że uszkodzi roślinę, ale Lairsen wyjaśnił, że zioło
i tak będzie suszone, więc nie musi się martwić. Sam druid przyglądał się jej
pracy i od czasu do czasu wyjaśnił, jaka roślina może pomóc przy różnych
dolegliwościach. W tym czasie obrabiał pokrzywę. Miał sprawne dłonie;
obrywanie, krojenie, potem przesypywanie do koszyków szło mu nadzwyczaj szybko.
Nada również się dziwiła, dlaczego roślina go nie parzy. Zebrała się nawet, by
nieśmiało o to zapytać. Roześmiał się, jakby dziewczyna sugerowała, że ma
jakieś magiczne zdolności. Pokazał jej dłonie, które w istocie miały na sobie
ślady bytowania pokrzywy. Wyjaśnił, że to zdrowe i przechodzi; po prostu się
przyzwyczaił.
Był
jeszcze jeden powód, dla którego Nada postanowiła przychodzić do chatki
zielarza. Po pierwszej wizycie było kilka następnych i za każdym razem chciała
mu pomagać przy ziołach. W czasie pracy rozglądała się po izbie, zerkała do
koszy i wodziła wzrokiem po suszonych pękach. Bardzo uważnie zajmowała się
zielem, które miała obrobić i nie puszczała mimo uszu słów druida. Był jednak,
drogi Czytelniku, jeden szczególny powód, dla którego córka kupca
zainteresowała się tak bardzo zielarstwem. Jej włosy wciąż pachniały dziwnym
olejem, a minęło tak dużo czasu. Zapach tej rośliny, jak już wspominałem,
wzbudzał w dziewczynie dziwną nostalgię, może melancholię. Do tej pory jednak
nie trafiła na gałązki o drobnych i ciemnych, prawie czarnych, listkach oraz
nie usłyszała o zastosowaniu białych jagód.
Nada
polubiła młodego druida. Był dobry i mądry, a przebywanie w jego towarzystwie
nie sprawiało, że czuła się zmęczona. Lubiła na niego patrzeć, gdy w skupieniu
zajmował się przygotowaniem roślin. Był czas zbiorów wczesnych, więc Lairsen
często znikał w lesie i wracał z pełnym koszem roślin. Córka kupca zaczęła się
zastanawiać, skąd młody druid ma tak ogromną wiedzę. Z pewnością kształcił go
ktoś ze starszych, bo przecież od lat szczenięcych musiał mieszkać w lesie,
zamknięty w tej dziwnej, pierwotnej społeczności. Nada czasami przyłapywała się
na myśli, dlaczego takiego mężczyzny nie spotkała nigdy w czasie podróży z
ojcem lub w Dali. Był tak bardzo różny od nieokrzesanego, frywolnego Oda. Wtedy
również żałowała, że nie mogłaby zostać z nim w lesie; że nie mogłaby spędzać
czasu w tej przepełnionej dymem i mieszaniną zapachów chatce, siedząc przy
szorstkim, drewnianym stole i słuchać o wszystkich darach natury.
Pewnego
dnia, gdy rudowłosa cięła korzenie mydlnicy, omsknął jej się nóż i boleśnie zraniła
się w dłoń. Patrzyła, jak po nadgarstku wolno spływa jej czerwona krew, która
następnie kapie małymi kropelkami na stół i, zdawać by się mogło, wsiąka w
drewno. Lairsen bardzo się przejął. Znalazł płótno, które zamoczył w jakimś
jasnym wywarze, trzymanym w pękatej butelce. Obmył rozcięte palce , a potem
zawinął dłoń Nady w czystą, szorstką szarpię. Dziewczyna czuła, że rozcięcie
piecze, jednak nie było głębokie. Zafascynowana patrzyła, jak ten mężczyzna
jest w stanie udzielić jej pomocy. Poczuła przejmującą radość, gdy Lairsen
trzymał jej dłoń i delikatnie ścierał krew rogiem płótna. Zerkała na jego
zafrasowaną twarz i skupione oczy, jednak nie pozwoliła sobie na namiętne i
długie wpatrywanie się w oblicze druida, więc czasami uciekła wzrokiem w kąt chaty,
by za chwilę znów mu się przyglądać. Wtedy również postanowiła, że chciałaby
mieć takiego mężczyznę. Który potrafiłby się nią zaopiekować, byłby dobry i
spokojny. I mądry. Musisz wiedzieć, drogi Czytelniku, że Nada przy Lairsenie
czuła się po prostu bezpiecznie.
*
Pewnego
dnia nie odwiedziła zielarza. Cały dzień kręciła się po Dębowej Izbie, jakby
nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Tak się trafiło, że tego dnia również w izbie
siedział Wali, który skręcił sobie nogę przy ostatniej wyprawie do lasu i
pieklił się strasznie, że musi spędzać czas przy babach. Było to praktycznie
pod koniec pobytu karawany na Polanie i rychło mieli zebrać się w dalszą drogę,
a tymczasem kupiec nie był do końca sprawny. Nie mieli koni, więc drogę przez
las mieli przebyć pieszo. Wali musiał się wykurować, by stanąć na czele
karawany w pełni sił.
Siedząc w
Dębowej Izbie warczał na córkę, żeby wreszcie przysiadła na rzyci i przestała
grandzić. Nada cierpliwie znosiła gderanie ojca, nie odzywała się, jednak jego
słowa niespecjalnie od niej docierały. Czekała, aż wrócą wszyscy, by zapalić
ogień na palenisku. Gdy uznała, że karawana śpi lub jest w stanie do snu
zbliżonym, wstała ze swojego posłania i wyszła na dwór.
Było
ciemno i rześko, wiał delikatny wiatr, który rozwiewał kosmyki jej rudych
włosów. Przy niektórych chatkach paliły się lampiony, rzucające niewielkie
plamy drgającego światła. Dziewczyna owinęła się połami derki, którą narzuciła
na ramiona i skierowała swoje kroki w stronę chatki Lairsena. Wiedziała, że
mężczyzna nie śpi. Sam powiedział, że czasami kładzie się na spoczynek na
krótko przed świtem. Spał mało, jakby nie mógł. Dziewczyna dziwiła się,
dlaczego nie zażyje jakiegoś specyfiku na sen, o których razu pewnego jej
opowiadał. On tylko kręcił głową i stwierdził, że taka jest wola natury.
Stanęła
przed drzwiami jego chaty, zdenerwowana prawie tak bardzo, jak pierwszego dnia,
gdy postanowiła do niego przyjść. I gdy była bliska odwrócenia się na pięcie i
powrotu do Dębowej Izby oraz zawinięcia się w koce przy ogniu, powiał wiatr,
który znów rozwiał jej włosy, rozdmuchując dokoła zapach białych jagód. Lairsen
przestał zasuwać drzwi na skobel, do kiedy wiedział, że córka kupca do niego
przychodzi. Rudowłosa pchnęła drzwi, tak jak robiła to wiele razy i weszła do
izby.
Dostrzegła
mężczyznę przy stole, z którego zbierał resztki ciętych roślin, z zamiarem
wrzucenia je w ogień. Gdy dostrzegł Nadę na tle otwartych drzwi, zatrzymał się
w pół kroku. Ogień wesoło trzaskał na palenisku, a rozdygotane cienie
wszystkich sprzętów tańczyły na ścianach. Rudowłosa nie odezwała się i patrzyła
chwilę na mężczyznę. Potem zrzuciła z siebie derkę, ukazując nie od końca
zasznurowany kaftan sukienki. Wciąż stojąc w otwartych drzwiach, sięgnęła
dłonią do rzemieni, które rozplotła i w końcu zsunęła z ramion brunatny
materiał swojego odzienia. Stanęła na progu całkowicie naga, chłód nocy i
ciepło ognia powodowały na jej pokrytym piegami ciele gęsią skórkę. Wiatr
rozwiewał jej włosy, spojrzenie kobiety i mężczyzny się spotkało. Nada weszła
do izby, zamknąwszy za sobą drzwi, odrzuciła nogą pod ścianę suknię i podeszła
do Lairsena. On, znacznie od niej wyższy, położył wąskie dłonie na ramionach
Nady i wyszeptał tylko dwa słowa.
– Gwiazdo ognista…
*
Jak się
pewnie domyślasz, drogi Czytelniku, na następstwa głupiego postępku Nady nie
trzeba było długo czekać. Już w nocy sama natura pokazała, że dokonano czynu
złego. Lekki wiatr zmienił się w wichurę, która przygnała burzę. Grzmoty
trzęsły fasadą ziemi, a błyskawice rozświetlały mrok, także zdawać by się
mogło, że nadszedł dzień. Deszcz lał rzęsiście również następnego dnia, gdy
cały klan zebrał się na Polanie, by wygnać karawanę. Skąd wiedzieli, co się
wydarzyło? Pewnie pozostanie to jedną z tajemnic tego świata. Kupcy nie
wiedzieli nic o zajściu minionej nocy. Przebudziła ich burza, jednak wtedy
również Nada była już w Dębowej Izbie, więc wszyscy razem tulili się do siebie
i wznosili modły do swoich bogów. Tylko Lairsen wiedział, że zbliża się kara.
Był jej świadomy od samego początku…
–
Splamiliście naszą Polanę – powiedział najstarszy z klanu, zwracając się do
Waliego, którego musiał podtrzymać Bragen. – Przyjęliśmy was, udzieliliśmy
pomocy. A teraz Matka próbuje zmyć wasze winy. – Był spokojny, ale w jego
głosie wyczuwalny był chłód i złość.
Nada
zerkała w stronę zakapturzonych postaci. Czy był wśród nich Lairsen? Nigdzie
nie mogła go dostrzec.
–
Opuścicie las niezwłocznie. Weźcie, co wasze i tak jak stoicie, odejdźcie.
– Czym
żeśmy zawinili?! – zawołał rozgoryczony Wali.
Najstarszy
odrzucił z twarzy kaptur i popatrzył swoimi przekrwionymi oczami w oczy
Waliego. Milczał, a gdy w końcu przemówił, ciężko było niedosłyszeć w jego
głosie odrazy.
– Twoja
córka zbrukała czystość tego miejsca.
Zapanowała
cisza, wszyscy wpatrywali się teraz w Nadę, na twarzy której malowało się
przerażenie i szok.
– To
niemożliwe. To porządna dziewczyna! Głupie stworzenie, ale porządne! I… i z
Odem była związana słowem! – kłamał na poczekaniu kupiec, jakby pragnąc sam
sobie wmówić to wszystko.
– Dobrze
wiesz, że to nieprawda, człowieku – powiedział starzec, już łagodniej i
spokojniej. – Nawet jeżeli ona zaprzeczy, to na nim ciąży znamię. – Po tych
słowach przed druidów wyciągnięto Lairsena. Nie miał brunatnej, tradycyjnej
szaty, tylko chłopską koszulę i spodnie. Pchnięto go na kolana, a niektórzy z
kupców odruchowo się cofnęli, jakby spodziewając się egzekucji. Jednak druidzi
nie zabijali. Najstarszy złapał Lairsena za włosy, podnosząc jego głowę, tym
samym odsłaniając czoło. Widoczna na nim była czerwona, jakby wypalona
rozżarzonym prętem, plama.
– Widzisz?
Tej nocy dokonało się tu coś złego. I nie z woli Matki twoja córka teraz w
sobie nosi zdradzieckie nasienie. Odejdźcie stąd i proście Matkę, żeby była dla
was łaskawa.
– To wasz
wina! Wasz brat ją skrzywdził, uwiódł, splamił! Kto teraz weźmie Nadę, gdy siłą
odarł ją z czystości! – krzyczał wzburzony i przejęty Wali. Wymachiwał pięścią
tak energicznie, że Bragen musiał mocno się natrudzić, by mężczyzna się nie
przewrócił.
– Weszła
do jego łoża dobrowolnie.
–
Niedobrowolnie… – rozległ się cichy głos i wszyscy spojrzeli na Lairsena, który
znów miał opuszczoną głowę i wpatrywał się w rozmokłą ziemię. Deszcz moczył
wszystkich równomiernie, długie włosy i brody druidów przypominały lepkie,
brudne strąki.
– Sterrora
tungol. Gwiazda ognista.
Kupcy nie
wiedzieli, co znaczą jego słowa, ale druid, podtrzymujący ramiona Lairsena,
puścił go, jakby w obrzydzeniu. Cały klan wpatrywał się w mężczyznę szeroko
otwartymi oczami. Rozległy się szepty, narastające w ciche głosy, a już po chwili
gdzieniegdzie całkiem głośno zostało wypowiedziane słowo przekleństwo!
– Co to
znaczy, co to jest? – zażądał odpowiedzi Wali.
– To
wężowe ziele. Krucze ziele – odparł drżącym głosem najstarszy. – Ale przecież
ono nie rośnie w tych lasach, nie może…
– Jest
jeden krzew. Bardzo daleko. Przy Czwartym Kręgu – odparł cicho Lairsen.
– Co to za
bzdury, gadanina! Kłamie was, proszę waszmościa! Zgwałcił Nadę i chwastem
będzie się zasłaniał!
– Nie
zgwałcił, ojcze! – pierwszy raz odezwała się Nada.
– Milcz,
dziewucho – odpowiedział jej Wali.
– Nie
czujesz tego zapachu?! Wszyscy go czujecie, jednak na nią działał inaczej –
wyrzucił z siebie Lairsen. – Gdyby ona nie chciała, to nawet gwiazda ognista
nie zadziała.
– Mówicie,
że tego zielska już nie ma – teraz Wali zwrócił się do najstarszego.
– Sterrora
tungol to złe ziele… Krzew wyrasta na ziemi, która piła krew i gdzie przelało
się nasienie… Gdy zostanie kobiecie zabrana godność i życie… To krzew
przywiązania.
– Ona natarła
włosy jagodami. Musi je ściąć – rozległ się wyraźny głos, jednak jego
właściciel pozostał w tłumie druidów.
– Nie. Nie
tutaj, nie teraz – odparł najstarszy z klanu. – Odejdźcie. Wszyscy. I niech
Matka wam łaskawą będzie, bo w tym lesie nie czeka was nic dobrego.
Po tych
słowach druidzi się rozeszli, został tylko najstarszy i Lairsen, wciąż klęczący
na ziemi. I gdy kupcy wiedzieli, że taka jest wola i taka jest decyzja,
pospiesznie zebrali swoje rzeczy, by nie narażać się na gniew druidów.
– Ojcze –
wyjąkała Nada, pragnąc przeprosić za wszystko.
Wali
spojrzał na nią z odrazą.
– Nie
jesteś moją córką. Nie jesteś córką matki. Pomiot foroi oia – po tych słowach
splunął dziewczynie pod nogi. – Wynoś się. Nie ma dla ciebie miejsca w tej
karawanie.
Troszeczkę się spóźniłam i z miejsca proszę o przebaczenie. Mam nadzieję, że udobruchałam was tym rozdziałem. Jestem z niego zadowolona. Och, od samego początku wymyślania fabuły "Korony Kruka" miałam go w głowie! To bardzo ważny rozdział. Może nawet jeden z najważniejszych. Zapomniałabym, jeszcze wyjaśnienie jedno (gdybym miała wersję książkową, to z tyłu z pewnością chciałabym mieć słowniczek) - sterrora tungol, to mieszanka staroangielska słów "gwiazda ognista". Natomiast foroi oia to zmieniony, fonetyczny zapis słów norweskich "za morzem". Także mimochodem ten rozdział rozpoczyna również w pewnym sensie wątek pochodzenia Nady. Trailer mam już praktycznie przygotowany, muszę tylko dokończyć muzykę i zdecydować się w końcu, czy nagram sama siebie, czy może wstawię napisy. Jeżeli nagram sama siebie, to przygotujcie się na niewyraźny angielski, który bardzo chciałby mieć akcent, ale go niestety nie ma :) Ściskam i pozdrawiam cieplutko!