czwartek, 9 maja 2013

Rozdział Drugi



Zamek



We mgle słychać było zawodzenie perkoza. Słońce dopiero pojawiało się na horyzoncie, zapowiadał się ciepły, letni dzień. Jednak mgła parujących moczarów była gęsta i osiadła u podnóża góry, gdzie znajdował się Zamek Zakonu. Z grodu i podgrodzi wyruszało kilkanaście matek, które prowadziły za ręce małych chłopców. Najmłodszy z nich mógł mieć cztery lata, najstarszy może dwanaście, chociaż to późny wiek, by oddawać dziecko. Na Przydział zmierzały również matki z okolicznych wiosek, jednak te musiały wyruszyć już dnia poprzedniego. Wiele z tych kobiet obcierało ukradkiem łzy, bo mimo wielu dzieci w zagrodach, pewna strata jednego z nich zawsze była bolesna. W prawdzie miały świadomość, że żadna wojna nie nawiedza krainy, więc nieprędko chłopcy staną w szeregu na polu bitwy. Jednak wielu z nich opuszczało Zamek i rodzinne strony, by dołączyć pewnego dnia do gwardii jednego z królów. Rycerze Talaith byli jednymi z najlepszych w Camden. Jednak surowa dyscyplina Zakonu i bardzo ciężki trening powodował, że wielu chłopców nigdy nie kończyło szkolenia. Nakaz dotyczył tego, by w dzień Przydziału oddać do Zamku drugiego narodzonego syna. Nikt nie mówił o zdrowiu lub kondycji fizycznej. Tacy po prostu wykańczali się pod ciężarem tarczy i miecza i matki doskonale o tym wiedziały.
Uma zakrywała twarz szczelnie chustą, jednak miała świadomość, że idzie zachodnią drogą. Tą do Zamku dostawali się zazwyczaj wieśniacy z plonami i rybacy. Prowadziła za rękę siedmioletnią dziewczynkę o ciemnych włosach, obciętych tuż przy uszach. Nie ujawniły się żadne cechy fizyczne zewnętrzne, które wskazywałby na jej płeć. Małe dzieci wszystkie mają podobny głos i wyglądają podobnie. A potem… Uma wiedziała, że kasztelan załatwił jej częste widzenia z małą Morwen. Matka miała ją nauczyć szczelnego bandażowania piersi i ćwiczenia męskiego chodu. I chociaż w domu po kryjomu zdradzała jej również tajniki haftowania, to ojciec częściej kazał jej biegać po podwórzu z drewnianym mieczem i wysyłał na łazęgi z wioskowymi chłopakami, by, ku zgrozie matki, wracała z podrapanymi do krwi kolanami i twarzą brudną od ziemi.
– Mamo, mamo. Wczoraj były ogniska – świergotała dziewczynka z roziskrzonymi oczami. Wspominała obchody Święta Kupały.
– Tak, ptaszyno. Jeszcze wiele razy zobaczysz dużo większe ogniska – odparła łagodnie Uma i sięgnęła do kosza, który dźwigała w drugiej dłoni. Odłamała kawałek świeżego chleba od połówki bochna i podała dziewczynce. Dziecko złapało go w brudną rączkę i wsadziło do buzi.
– Mamo, a dziewczyny szły w las z chłopakami. Dlaczego? W lesie są bełty i Jaroszki.
– Mówiłam ci już, że nie musisz się bać bełtów i Jaroszek. Nie krzywdzą małych dzieci. A dziewczyny i chłopcy… tak to już jest, ptaszyno – zakończyła Uma, nie wiedząc jak wyjaśnić córce, że ona najpewniej nigdy z chłopcem w las nie pójdzie.
– Mamo, mamo. Cathal mówił, że tam w Zamku obcina się uszy.
– Jedz chlebek. Bajdy ci mówił. Uszy obcinają tylko katom. Ty nie będziesz katem, ptaszyno.
Przez chwilę wędrowały w milczeniu. Żaby rechotały w bajorach. Nagle nad ścieżką przeleciało kolorowe stworzenie. Ospałe, trochę zagubione, przysiadło na źdźble trawy, rosnącej przy ścieżce.
– Patrz, mamo! To wróżka! – Morwen podciągnęła swoje lniane spodnie i rzuciła się w stronę stworzenia. Było malutkie, mógłbyś je, Czytelniku, zamknąć w jednej dłoni, jednak wcale cię do tego nie zachęcam. Wróżka miała najpewniej zlepione od wilgoci skrzydełka. Musiała być bardzo młoda, nieroztropnie wyfrunęła z kielicha kwiatu, którego strzegła i tak teraz musiała czekać aż słońce rozproszy mgłę i wysuszy jej skrzydła.
– Nie łap wróżki, nie męcz stworzenia – rzuciła Uma za dzieckiem.
Morwen kucnęła przy kępie trawy, na której przysiadło stworzonko. Przypominało małą dziewczynę, miało niebieskie skrzydełka i błękitną skórę. Pewnie strzegło niezapominajek lub innych niebieskich kwiatów. Dziewczynka przechyliła głowę i wyciągnęła rączkę w stronę wróżki. Stworzonku się to nie spodobało, bo załopotało skrzydełkami, strzepując z nich trochę kwiatowego pyłku i z trudem przefrunęła na inne źdźbło.
– Morwen. Bo pogryzie cię w palce – jęknęła kasztelanowa, próbując przywołać niesforne dziecko do porządku. Na te słowa cofnęła ręce. Wepchnęła do ust resztę zlepionego chleba i wróciła do matki.
– Tam w Zamku, będziesz musiała słuchać Starszych i Mistrza, wiesz o tym?
– Wiem, mamo. I nie mogę powiedzieć, że jestem dziewczynką – odpowiedziała natychmiast Morwen. – Ale to głupie, mamo. Dlaczego nie mogę? Tam nie będzie dziewczynek? To dlaczego ja tam idę?
Kasztelanowa westchnęła ciężko. Tyle razy powtarzali jej już z ojcem, że ma wielkie szczęście, że zostanie giermkiem jakiegoś pana. Że nie powinna mówić, że jest dziewczynką, bo chłopcy stwierdzą, że jest od niej gorsza. Była za mała, by tłumaczyć jej, że inny chłopcy, zwłaszcza starsi, mogą ją nawet zabić… Na szczęście Uma mogła przychodzić na Zamek, niezbyt często, ale dostatecznie, by pilnować dziewczynki. Prócz tego Mistrz miał trzymać pieczę nad swoją bratanicą. Kasztelanowa nie do końca w to wierzyła. Jak przy tylu chłopakach miał upilnować jej małej córeczki?
Wreszcie z mgły wyłonił się stok góry i ścieżka zaczęła się po nim piąć. Morwen rozsadzała energia. Nie przeszkadzało jej, że musiała wcześniej wstać i nie zważała na spadające spodnie, które podciągała nieustannie. Uma uczyła przewiązywać je sznurkiem, ale czasami miała wrażenie, że co powie córce to wpada jednym uchem, a wypada zaraz drugim. Dziecko było podekscytowane. Nie rozumiało za bardzo wszystkiego co się dzieje. Że od teraz zamieszka w izbie z wieloma chłopcami i wszyscy będą ją ograniczać godzinami. Nie wiedziała, że za parę lat dostanie pierwszy miecz, a w wieku lat piętnastu, po ceremoniale, kowal z grodu będzie kuł miecze imienne, które na zawsze powinny zostać u podopiecznego bogini Talaith. Imienny miecz był jak imię, stawał się częścią posiadającego. W praktyce wielu miecze traciło lub przegrywało w pojedynkach i musiało się starać o nowy, jednak Starsi uważali to za hańbę. Najstarsi i najdzielniejsi chlubili się, że u pasa noszą ten sam miecz, który wykuto im w wieku lat piętnastu.
W połowie drogi mgła zaczęła się przerzedzać i została u podnóża góry. Przez chwilę tylko szły w słońcu, a potem zniknęły w cieniu rzucanym przez masyw muru zamkowego. Morwen na chwilę przystanęła i otworzyła oczy ze zdumienia. Zamek widywała z grodu, nigdy nie znalazła się tak blisko i teraz przeraziła się jego ogromem.
– Spokojnie, ptaszyno. Te mury nie są dla ciebie groźne. – Matka pogłaskała dziewczynkę po głowie. – Nie spotka cię tam nic złego…
– Mamo, a ja będę mogła wychodzić do lasu? I do was, do Cathala i Ibora?
– Już ojciec ci to mówił. Cathal i Ibor są pierwszymi synami swoich ojców. Oni nie pójdą do Zamku. Ale spotkasz tam innych.
– A las? Mamo, ja chcę tam mieć drzewa – zawołała żałośnie dziewczynka.
Uma nie bardzo wiedziała, jak ma jej wyjaśnić , że w zamkach nie ma drzew ani ogrodów. Na szczęście uwagę dziecka przykuło już coś zupełnie innego. Byli to dwaj wartownicy, którzy pilnowali bramy. Zakuci w lśniące zbroje z symbolem betyla i dysku słonecznego na piersi. Mieli paradne hełmy z pióropuszem barwionych na czerwono piór. Nosili również krótkie płaszcze zarzucone na lewe ramię, sięgające mniej więcej do kolan. Trzymali lance z długimi grotami i miecze z rzeźbioną głowicą.
– Mamo, czy ja kiedyś będę nosiła taką zbroję? – Morwen otworzyła buzię z zachwytu i wpatrywała się w Straż jak urzeczona.
– Nie wiem jakie złożysz śluby ptaszyno… – odparła Uma spokojnie, doskonale wiedząc, że dziewczynka skończy w kuchni lub jako giermek jednego ze Starszych i nigdy nie przyjdzie jej włożyć paradnej zbroi, co najwyżej paradną kolczugę, gdy pan jechałby w poselstwo.
Poprowadziła dziewczynkę ku mniejszej bramie, skrytej za węgłem. Ta prowadziła na Mały Dziedziniec, gdzie znajdowała się stajnia i kilka pomniejszych pomieszczeń gospodarczych. Spichlerz oraz spiżarnia.
– Mamo, ja chcę iść do rycerzy – Morwen nadęła usta i zaparła się nogami w ziemię. Kasztelanowa musiała dość mocno pociągnąć ją za rękę, by ruszyła się z miejsca.
– Nie, ptaszyno. Ty nie możesz wchodzić taką bramą – wymyśliła naprędce. – Nie masz tytułu rycerza. – Wyjaśnienie to zbyło ciekawską istotkę. Matka i dziecko stanęły w końcu przed drewnianą bramą, dzieloną na pół. Zdobiła je zaśniedziała kołatka. Uma odstawiła na ziemię kosz i ujęła ją w dwie dłonie, by móc załomotać. Czekały chwilę, gdy połowa drzwi uchyliła się i stanął w nich brzuchaty mężczyzna w kaftanie z herbem Talaith; Odźwierny.
– Kasztelanowa z kasztelanówną, tak tak. – Pokiwał głową i wpuścił je do środka.
Morwen szybko myknęła przez drewniany próg i gdy znalazła się na dziedzińcu z kocimi łbami, zadarła głową wysoko. Piętrzył się nad nią zamek z wieloma basztami i wieżyczkami, od dachów odbijały się promienie słońca. Delikatny wiatr poruszał długimi, czerwonymi chorągwiami.
– Nie patrz za długo w Słońce, ptaszyno! – skarciła matka, na co Morwen opuściła głowę i przetarła oczy, które już zaczynały łzawić. Kasztelanowa podała Odźwiernemu kosz, w którym znajdował się kawał sera, butelka śliwowicy, świeży chleb i trochę orzechów. Mężczyzna chętnie przyjął produkty i obdarzył kobietę uśmiechem spróchniałych zębów. Był już stary, tacy w czasie oblężeń giną pierwsi.
– Kto ją zaprowadzi na Dziedziniec? – zapytała niepewnie Uma i zerknęła na córkę, która próbowała zlokalizować źródło rżenia koni.
– Albo ja, albo podczaszy – odparł Odźwierni, jednocześnie lustrując zawartość kosza. Wyjął dwa orzechy i zmiażdżywszy je o siebie w dłoni, wydmuchnął fragmenty skorupek.
– Gołąbeczku, chodź no tutaj, no. Nie bój się – zagdakał w stronę Morwen i ciężko sapiąc ugiął się w kolanach, by móc być na poziomie oczu dziecka. Dziewczynka niepewnie do niego podeszła i widząc aprobatę w oczach matki, sięgnęła po kawałek orzecha z wielkiej dłoni mężczyzny.
– Labraid jest przyjacielem ojca – powiedziała Uma do córki. – Nie musisz się bać. Idź do niego zawsze, gdybyś chciała mnie zobaczyć… – Kasztelanowa, uwolniwszy nagle dłonie od ciężaru, nie miała co z nimi począć. Skubała więc rzemień swojego kaftana.
– Myślę, że powinnaś już iść – powiedział Odźwierny. – Ona zaraz powinna się tam znaleźć. Morven, tak?
– Tak. Morven. – Pokiwała głową kobieta. Dziewczynka nie rozumiała, po co cały czas wspominają jej imię.
Matka spojrzała na córkę. Na jej ciemne, krótkie włosy i pojętne oczy. Na wąziutkie ramiona, chude ręce i cienkie nadgarstki. Potem na nogi, które były równie chude jak ręce, i spodnie, wiecznie spadające. Uklękła przy Morwen i mocno ja objęła. Pocałowała potem we włosy i uroniła kilka obfitych łez.
– Mamo, mamo, nie płacz. Przecież zaraz wrócisz – zdziwiła się mała i próbowała wyrwać z objęć matki.
Uma uśmiechnęła się przez łzy. Morwen nie miała jeszcze rozwiniętego poczucia czasu, to takie normalne wśród dzieci…
– Tak, zaraz się zobaczymy. A teraz pójdziesz z Labraidem na Dziedziniec i spotkasz przyjaciół. – Matka jeszcze raz ją pocałowała, tym razem w czoło. Odźwierny stanął obok i łagodnie oswobodził Morwen z uścisku Umy. Wziął ją za rękę i stanął kilka kroków od kasztelanowej.
– Wracaj w pokoju. Niech cię prowadzi oko Ojca.
– Niech Talaith ma cię w opiece. I ciebie, Morwen – odpowiedziała na pożegnanie Uma. Potem niepewnie odeszła w stronę bramy, ciągle jednak rzucając spojrzeniem przez ramię w stronę córki.

*

– Matko! Spójrz! Miska jest pusta! – krzyczał już z daleka smukły, młody chłopiec i wymachiwał glinianą miską w stronę kobiety w brunatnej szacie, klęczącej wśród zagonów ziół.
– Amargein, chłopcze! Miałeś być u kowala. Co ty tutaj robisz? – jęknęła kobieta i otarła brudne od ziemi dłonie.
– Wystawiłem wczoraj miskę z mlekiem dla Browni! Zobacz tylko, jest pusta! – ekscytował się chłopak i podtykał matce naczynie pod nos.
– To nie oznacza, że kury w nocy same dostaną ziarna. Twoje mleko mogły wypić koty. Pełno ich tutaj w stodołach – odparła kobieta i wróciła do pielenia swoich zagonów.
– Karmiłem dziś kury. Ta śmieszna biegała za mną i gdakała. Ta najgrubsza.
– Miałeś być u kowala – rzuciła jego matka i wyrwała chwast o długim i mocnym korzeniu.
– Kuźnia jest nudna. I kowal strasznie śmierdzi – nadąsał się chłopak.
– Amargein! – rzuciła z wyrzutem zielarka.
– Przepraszam, matko – zreflektował się natychmiast. Dopiero teraz zdał sobie również sprawę z tego, że wciąż trzyma uniesioną miskę. Opuścił ją szybko. – Matko…?
Kobieta przestała na chwilę plewić i spojrzała na swojego jedynego syna. Chłopak dostrzegł, że jest zmęczona. Miała poszarzałą twarz i cienie pod oczami. Włosy utraciły jakby blasku, zaplecione w warkocz przypominały siano.
– Jak chcesz kiedyś wyżywić swoją rodzinę, Amargein? Nie możesz śpiewać. Śpiewaniem nie zapewnisz bytu żonie i nie zatkasz ust synom. – Znów wróciła do plewienia grządki.
– Matko, a ja bym kiedyś pojechał tam daleko. Za las! Pojechałbym do Brynn! Zabrałbym cię ze sobą! Nie musiałabyś dbać o te chwasty. Nie przychodziliby do ciebie ci z wioski z wrzodami na stopach.
– Nie musiałbyś szorować drewnianej balii – wtrąciła się z przekąsem kobieta.
– Nie musiałbym… – odparł niechętnie Amargein.
– Przestań pleść bajki, synu. Idź do kowala, bo znowu złoi ci skórę. Co za pożytek w kuźni z pachołka, gdy go nigdy nie ma? – zadała pytanie matka. – I odnieś miskę.
– Tak, matko… – zgodził się zrezygnowany i oddalił się w stronę chaty. Zostawił miskę koło paleniska i bardzo niechętnie udał się do oddalonych kawałek skupisk chat, gdzie był również kowal.
– Gdzieś był, łazęgo? Tak to jest, jak się szczeniaki bez ojca chowają – rzucił mu na powitanie kowal; mężczyzna w średnim wieku o krótkiej brodzie, coby przy pracy iskrami się nie zajęła. Tym razem chłopiec nie dostał batów za spóźnienie.
– Matka robi w polu, panie. Pomogłem jej – powiedział zakładając swój skórzany fartuch.
Kowal parsknął śmiechem pogardliwie.
– Z takiego nicponia w polu pożytek jak z kurwy w spódnicy. Hejże, rusz się. Kobyłę będziemy dziś podkuwać. Leć no do białej zagrody i każ przyprowadzić tę szkapę. I zwiążże no te kudły. Kto to widział, żeby chłopak jak panna biegał. – Splunął i uderzył młotem w trzymany na kowadle kawałek żelaza.
Amargein nie czekał, aż powtórzy mu się dwa razy. Wybiegł z kuźni i w biegu wiązał swoje sięgające ramion blond włosy. Miał jedenaście lat. Jedenaście lat wychowywał się bez ojca. Raz zapytał matkę, gdzie on jest. Opowiedziała mu wtedy dziwną historię, w którą nie do końca chciał wierzyć. Wolał swoją wersję, że ojciec odszedł do wielkiego lasu i dołączył do rozbójników. Czasami miał do tego obcego sobie mężczyzny żal. Przez niego matka przepracowywała się w polu i nie mieli dość pieniędzy, by trzymać własną krowę. To właśnie dlatego Amargein musiał uczyć się u kowala, czego nie znosił. Chłopak uwielbiał śpiewać. Sklecił swoją pierwszą lutnię, gdy miał siedem lat. Pomagała mu trochę, w tajemnicy przed matką, gospodyni z brzozowej zagrody. Wieczorami, gdy matka wracała z pola i gdy przychodzili do niej chorzy, uciekał nad strumień. Tam mógł śpiewać i grać. Czasami miał wrażenie, że odpowiada mu wiatr, szumiący w liściach starych drzew. Gdy śpiewał, czasami milkły nawet ptaki, tak piękny i czysty głos miał młody chłopak.
Biegł tedy boso przez zabłocony plac, grzęznąc w szlamie po kostki. Gdy w końcu dopadł do podwórka białej zagrody, gospodyni, niosąca pod pachą kurę, skierowała go do stajni. Zastał tam gospodarza, przekładającego pod ścianą worki. Szara szkapa zarżała cicho na widok obcego. To zwróciło również uwagę gospodarza.
– Czołem, gołowąsie! – zawołał przyjaźnie i poprawił swój kapelusz. – Cóż że chciał?
– Kowal woła konia, panie. Zrobił podkowy – wydusił z siebie Amargein i popatrzył z podziwem na zwierzę. Lubił konie i mimo że stara kobyła miała poszarzałą sierść i mętne oczy, wciąż prezentowała się majestatycznie.
– Podoba ci się moja malutka? Hopla. Chodź no bliżej. Nie bój się.
Chłopak niepewnie zbliżył się do zagrody i wyciągnął dłoń w stronę zwierzęcia.
– A a a, uważaj, bo odgryzie ci paluchy – rzucił wesoło gospodarz i zdjął skobel, wchodząc do zagrody szkapy. Włożył jej wędzidło i wyprowadził na zewnątrz. Zwierzę rżało od czasu do czasu. Amargein szedł obok urzeczony.
– Hopla. Chodź no, chłopcze – zawołał go mężczyzna. Gdy chłopak się zbliżył, złapał go i posadził na końskim grzbiecie. Szkapa zarzuciła łbem i trzepnęła ogonem. Gospodarz złapał sznur i zaczął prowadzić zwierzę wraz z jeźdźcem w stronę kuźni.
– Patrzcie imo jaki pan jedzie! – wołał czasami, a mijani ludzi śmiali się radośnie i machali do Amargeina, który był przeszczęśliwy. Przez chwilę obok konia biegało kilka małych dzieciaków, ale gospodarz przepędził je, bojąc się, że zostaną zdeptane. W końcu znaleźli się przy kuźni.
– Gdzież żeś panie wsadził tego nicponia! – zawołał kowal, widząc swojego czeladnika.
– Jaśnie pan przybył, dobrodzieju! – zaśmiał się mężczyzna i przywiązawszy szkapę do płotu, zsadził z jej grzbietu Amargeina.
– No, zmykaj – powiedział do chłopca.
– Przynieś mi młotek. Wiesz gdzie leży. Z resztą narzędzi. Tylko żwawo! – zawołał kowal. Amargein szybko zniknął, by spełnić polecenie.



Pewnie zauważyliście, że wystąpiły dwie wersje imienia Morwen :) Nie jest to mój błąd, wszystko się wyjaśni!

17 komentarzy:

  1. świetne, kocham styl w jakim to piszesz *_* Jestem bardzo ciekawa następnego rozdziału i wyjaśnienia tego imienia. Przez chwilę naprawdę myślałam, że to twój błąd i naprawdę nie mam pomysłu o co może chodzić, więc z niecierpliwością wyczekuję następnego rozdziału !
    PS na moim blogu pojawił się rozdział 1 ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjaśnienie jest naprawdę bardzo proste! Sama pewnie będziesz się śmiała jak bardzo! :) Cieszę się, że podoba ci się mój styl. Ciągle nad nim pracuję i staram się udoskonalić. To wiele znaczy, że trafia do czytelnika. Dziękuję za komentarz! Zaraz lecę przeczytać twój rozdział :)

      Usuń
  2. Kiedy to czytam nasuwa mi się tylko jedno słowo, a właściwie nazwisko: Tolkien. :D Piszesz w bardzo podobnym stylu, w tym rozdziale zabrakło mi trochę tych zwrotów do czytelnika, bo to jest naprawdę świetne i rzadko spotykane. No i co w sumie też jest plusem, nie tworzysz tak rozwlekłych opisów, które omija się czasami całymi akapitami, bo tak naprawdę nic nie wnoszą. Idzie ci to gładko i zwięźle, pozostawiasz czytelnikowi pole do popisu dla wyobraźni. :)
    Jestem ciekawa losów małej Morwen. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć ci powodzenie i weny. Czekam na kolejny post, tym czasem zapraszam do siebie na kolejny rozdział

    http://krucha-sprawa.blogspot.com/

    Pozdrawiam

    Pearl's Dream

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooooh. Taki komplement przeczytać. Być porównanym (chociaż troszeczkę!) do Tolkiena, to naprawdę ogromna radość. Hmm, czasami zwroty zrobić łatwiej, czasami trudniej, to też wszystko zależy od aktualnie opisywanej sceny. Ale postaram się na to zwrócić uwagę. Nie chcę również zrobić przesytu. Życzenia weny na pewno się przydadzą! Dziękuję ci za to pięknie :)

      (Wreszcie dodałaś nowy rozdział! <3 )

      Usuń
  3. Dzieciaki szybko rosną :) Jakoś tak krótko... Ale podobało mi się, ładnie budujesz opisy, chociaż niektóre zdania można byłoby połączyć, bo zaczynasz często od spójników, a nieładnie to wygląda. I tak jak wyżej - zabrakło mi trochę zwrotów do czytelnika, które ostatnio częściej się pojawiały. Coś mi się zdaje, że Morwen i Amargein jeszcze się spotkają ;)
    Pozdrawiam ciepło,życzę weny i zapraszam do siebie na Rozdział I :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałam rozwlekać jakoś ich dzieciństwa, bo to się mija z celem. Ważne były dni urodzin i wszystko tak naprawdę zacznie się dopiero teraz. Będę musiała troszkę skakać po ich historii, aż osiągną TEN WIEK, by opowieść ruszyła z kopyta. Co do zwrotów do czytelnika, to odpowiedziałam już w komentarzu wyżej. Popracuję nad tym :) Co do Morwen i Amargeina... zobaczymy!

      (Ha! Ile ja mam dziś rozdziałów do czytania! ^^ )

      Usuń
  4. Tak się zastanwiam skąd te porównania do Tolkiena ogólnie, bo ja widze tu tylko 'Hobbita" - nic więcej, no może w prologu zawiało nieco Silmarillionem. Ja rozumiem, że fajnie coś takiego usłyszeć, czy komuś powiedzieć - ale szczerze? Bez przesady ;)
    A tak juz bardziej nt. rozdziału, czy może ogólnie bolga to powie, że bardzo mi się to podoba ;) Piszesz z taką lekkością i wszystko ma bardzo specyficzną, bajkową otoczkę - zupełnie jakbym przebywała w innych świecie. Do tego jeszcze ta muzyka! Naprawdę swietnie pasuje. Czy ona ma jakiś związek z Irlandią? Pytam, bo jakoś tak mi się kojarzy i jeszcze ta cudna zieleń na nagłówku.
    Jak to jest z wiekiem Morwen i Amargeina? Bo ona ma w tym rozdziale 7 lat, a on 11, tymczasem wcześniej (po 1 rozdziale) miałam wrażenie, że on jest od niej młodszy. W końcu ona już przyszła na świat, a matka Amargeina była wtedy w zaawansowanej ciąży. Zarobiłaś jakiś przeskok w czasie?
    mam jeszcze pytanie w związku z tradycjami/obyczajami Camden. Jak to jest, że Morwen musi iść do zakonu skoro jest pierwszym dzieckiem rozdziców? I czemu musiałaby zginąć? Wspominałaś przecież, że dotyczy to tylko drugiego syna (czyli w międzczasie nie może być córek?) - a może w wypadkuludzi zamożnych, jak kasztelan, sprawa ma sie inaczej?
    Rzeczywiście na poczatkumyślałam, że to twój błąd z imieniem :P A nie chodzi o to, że Morwen to imię dla dziewczyny (czy to nie od Morewny Eldhowen z Sila?:D), a Morven to dla chłopaka? Jeżeli tak to bardzo fany zabieg - jednak literka, a jak dużo zmienia :)
    Samo opowiadanie, jak pisałam wyżej (albo mi się zdaje :D), bardzo mi sie podoba. Kraina, która z pozoru jest taka błoga, przyjemna i sympatyczna - niby utopia - powoli pokazuje swoje pazurki. No i ten niepowtarzalny klimat! Naprawdę coś tu jest - coś takiego, co pozwala zanurzyć się, popłynąć i po prostu sie rozkoszować (chociaż biała czcionka na ciemnoszarym tle to nienajlepsze wyjście...). Przypadło mi jeszcze do gustu to, że starasz sie jaknajwierniej stworzyć realia (skądinąd średniowieczne :D) i akcentujesz jak niewiele w tamtych czasach znaczyła kobieta, a jak wiele rycerz. Przy tym reakcja kasztelana - uśmiałam sie przy tym, bo akuszerka ładnie go pocisnęła. Ach i jeszcze bym zapomniała! Układy! Rączka rączkę myje - bardzo ładnie to wplotłaś, urealniajac ten świat, przybliżając. I właśnie tym się różnisz od Tolkiena - jego świat to zupełnie coś innego niż średniowiecze, to zupełnie inna kraina, tymczasem u ciebie jest to bardziej podobne do wieków średnich. Drobne akcenty, a jak wiele wnoszą :) Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że jesteś lesza czy gorsza od mistrza - zwyczajnie inna, podobna do obecnych czasów, ale też nie do końca... mam nadzieję, że wiesz co mam na myśli :P
    A Amargein to naprawdę urocze dziecko! Dawno nie widziałam chłopca-marzyciela i muzyka w opowiadaniu, co naprawdę jest miłą odmianą :) Jestem też bardzo ciekawa jak dlaej pociągniesz tą historię i co też masz zamiar z nią zrobić - bo masz w zasadzie nieograniczone możliwosci :)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. P.s. Święto Kupały mylnie kojarzy mi sie ze Starą Baśnią? Ona była chyba realna, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ci za taki długi komentarz ^^ Od początku - osobiście nie staram się stylizować na Tolkiena, czy próbować tworzyć świat podobny do Śródziemia. Tak stwierdziła część czytelników i oczywiście jest to dla mnie bardzo miłe, jednak wcale nie należy się tym sugerować! Co do twojego pierwszego pytania, to tak. Tutaj bardzo dużo wiąże się z mitologiami, m.in celtycką, a zatem i Irlandią. Tutaj następuje trochę dylatacja czasu, muszę przyznać. Omijam pewne elementy z ich dorastania i opisuję pewne wydarzenia z okresu ogólnie przyjętego jako "dziecięcy". A ponieważ historia Morwen i Amargeina idą jakby obok siebie, to należy o nich myśleć na chwilę obecną, jak o dwóch różnych. Zatem analogicznie fragment dot. chłopca wydarzył się później, niż moment dołączenia do Zakonu. Teraz co do Przydziału - Morwen nie mogła zostać w kasztelańskiej zagrodzie, właśnie dlatego, że była dziewczyną. Ojcu był potrzebny chłopak do pomocy. Nie chcieli jej wyrzucać lub oddawać, a los się do nich uśmiechnął i znaleźli rozwiązanie. Zamek Zakonu Talaith tak naprawdę dla Morwen był ratunkiem. Sama jest wystylizowana na chłopca, bo przecież dziewczynkom nie wolno tam było przystępować. Nie ma znaczenia, czy po pierwszym chłopcu wpadłoby pięć córek - zawsze drugi chłopiec musiałby iść na Przydział. (Zatem na przykładzie Kasztelana, gdy urodziłby mu się syn, nie idzie do zamku. Dopiero kolejny, jako trzecie dziecko, poszedłby do Zakonu).
      Prawdę mówiąc nie staram się dostosować stricte do realiów Średniowiecza. Myślę, że to trochę niepisana umowa kreacji światów fantasy. Przecież i u Tolkiena było wiele rzeczy a'la Średniowiecze. Cieszę się, że ci się u mnie spodobało :) Mam nadzieję, że kolejne rozdziały również przypadną ci do gustu. Co do czcionki, taka oryginalnie była w szablonie, który nie jest mojego autorstwa... Myślałam, czy nie pokombinować z z odcieniami zieleni, zobaczymy jak mi to wyjdzie :) Ach, co do Nocy Kupały - raczej nie miało się to w żaden sposób wiązać ze Starą Baśnią. Po prostu wpadłam na pomysł z Nocą Świętojańską i tak jakoś wyszło :)

      Usuń
    2. Dzięki za wyjaśnienie ;)
      Ale tego z oddawaniem Morwen to dalej nie rozumiem... Bo ona była pierwszym dzieckiem, więc tak czy siak nie miała prawa znaleźć się w Zakonie (tego, którym jest dzieckiem nie dało już się chyba zatuszować łapówką :P); a co do tego ma to, że nie była potrzebna ojcu? Przecież był panem na włościach i raczej nikomu do tego kogo trzyma pod dachem, a na biednego to na pewno nie wyglądał :D Więc u kasztelana co drugi chłopak idzie? Łącznie z pierwszym? Nie, nie ogarniam...
      Niby było i nie było - tolkienowskie średniowiecze to jednak wiele z prawdą nie miało wspólnego - było dość ugłaskane :)
      Próbuj ;) Nie miało? no, trudno - tak jakos mi sie przypomniało :D

      Usuń
    3. Chodziło mi w sumie tylko o kwestię, że dziewczyna w domu byłaby tylko kłopotem. Bo kasztelan kasztelanem, ale ani kogoś, żeby ją w tam w grodzie wydać porządnie za mąż, mimo wszystko posagu porządnego by nie dostała, no i chłopak to zawsze dziedzic, pomoc ojcu i tak dalej i tak dalej. :)

      Usuń
  6. No to przeczytałam! Podoba mi się klimat - niezmiennie ten sam urokliwy i niesamowicie inspirujący. Postać małej Morwen jest przezabawna. Sam fakt wyobrażenia jej sobie jako giermka jakiegoś pana - prawie spadłam z krzesła. Fajnie pokazujesz niewinność tych dzieciaków. Ja np. chyba już bym nie potrafiła pisać o jakimś dziecku, bo się po takim czasie zapomina, ale widać, że ty sobie idealnie radzisz w każdym możliwym sposobie narracji. Intrygujący jest ten zapis imienia. Ma na pewno wpływ na losy Morwen. Czekam z niecierpliwością na rozdział, kiedy osiągnie TEN WIEK. *wszyscy wiedzą, o co chodzi*
    A z tym Tolkienem. Dlaczego bez przesady? Pat fajnie pisze, dobrze jej to idzie, ba, doskonale! Kto tu mówi o przesadzie :)
    Ściskam mocno i życzę duuużo weny na kolejny rozdział, który mam nadzieję pojawi się już niedługo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh, cieszę się, że polubiłaś Morwen! Ja też darzę ją sympatią. Mam nadzieję, że z czasem nie straci w twoich oczach. Ja po prostu mam w domu taką paskudną dwójkę dzieciaków (no dobra, tak naprawdę, to je bardzo kocham ;) ) - na dodatek bliźniaki, więc tak jakoś próbuję się, poprzez ich obserwowanie, wczuć w małe dziecko. A TEN WIEK (hahaha, teraz widzę, jak to zabawnie wygląda) to jeszcze trochę :)

      Usuń
  7. „Potem na nogi, które były równie chuda jak ręce i spodnie, wiecznie spadające.” – „chude”
    A więc w zastraszająco szybkim tempie przeczytałam wszystko, co masz zamieszczone na blogu. I szczerze mówiąc wcale się z tego nie cieszę, bowiem chciałabym dużo, dużo więcej. Po prostu styl, w jakim piszesz, przemawia do mnie całkowicie. Zawsze zwracam w opowiadaniach szczególną uwagę na opisy. Modlę się, aby było ich jak najwięcej. Ale te Twoje… One po prostu mnie urzekają. Wszystko tak precyzyjnie przedstawiasz, tak barwnie i kolorowo… Po prostu cud, miód i musztarda!
    Ale przejdę do fabuły. Ogólnie pomysł, który realizujesz wydaje się być niezwykle ciekawym. Czytając, można odczuć taką atmosferę pełną starych czasów, gdy to jeszcze istnieli prawdziwi rycerze. Dodajesz jeszcze do tego szczyptę magii i tajemniczości, dzięki czemu cały czas mam uśmiech na twarzy. Wspominanie o wróżkach, śpiących w kwiatach, różnych tajemniczych, fantastycznych postaciach jak Banshee… Jak dla mnie doskonałe połączenie czegoś, co podchodzi pod świat rzeczywisty (z tym, że kilka wieków temu) ze światem fantastycznym. Przenikają się one przez siebie, tworząc prawdziwe dzieło!
    Ciekawi mnie nie tyle postać Morwen, co Amargeina. Przypomina on takiego całkowicie odstającego od społeczeństwa, w którym żyje, żyjącego przyrodą chłopca. Nie interesuje go przyszłość. Nie dba o to, że może mieć problemy z kowalem. Po prostu żyje dla muzyki. Kocha ją i nie potrafi z niej zrezygnować. To ona jest esencją jego życia, ona sprawia, że chłopak dalej chce chodzić po tym świecie. Artystyczna dusza zamknięta w ciele dziecka, należącego do rodziny ubogich, stojących na niskim szczeblu hierarchii ludzi.
    I naprawdę, nie byłabym sobą, gdybym nie pochwaliła Cię za to, iż potrafisz nawiązać doskonały kontakt z czytelnikiem. Po prostu – zagłębiając się w treść – wiem, że Ty cały czas piszesz DLA MNIE!!! Czuję to, tak jakbyś tworzyła to, wnikając do mojego umysłu. Cóż mogę powiedzieć? Całkowicie nad nim panujesz. Wciągasz mnie w ten świat, przez co w ogóle nie mogę się z niego wyrwać.
    No, niestety, ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu, nie mogę powiedzieć ani jednego złego słowa. Po prostu nie jestem w stanie i NIE MAM KU TEMU POWODÓW. Szukałam, ale nic się nie znaazło :(
    Magia???
    Nie, to czysty talent literacki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za znalezienie literówki :) Cieszę się bardzo, że ci się to wszystko tak spodobało! Miło wiedzieć, że moja praca nie idzie na marne i jednak są ludzie, którzy mają ochotę czytać moją prozę! Nie powiedziałabym o "czystym talencie literackim" - ot, warsztat, który wciąż szlifuję. Ja tak naprawdę dopiero zaczynam, więc nie możemy o niczym wielki mówić. Mam nadzieję, że historia cię nie znudzi i z kolejnymi rozdziałami będzie tylko lepiej :)

      Usuń
  8. Lubię ten twój wykreowany świat, to prawie jakbym w nim była jak tak dokładnie i spokojnie piszesz.
    Nie mogę się doczekać następnego aż sobie dodałam do obserwowanych żeby nie przegapić ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Morwen jest po prostu urocza! Taki słodki, roztrzepany, ciekawski dzieciak - nie można jej nie pokochać. Domyśliłam się, że ze zmienionym imieniem jest coś na rzeczy - w końcu sama dziewczynka zdziwiła się, że cały czas je powtarzają. Jestem niezwykle ciekawa, co będzie oznaczać, bo podejrzewam, że ta literka nadała słowu zupełnie inne, adekwatne do postaci, którą Morwen ma się stać, imię. ^^
    Amargein wydaje się tak samo uroczy. Też odrobinę nieogarnięty, trochę zaguiony w otaczającym go świecie, marzyciel zawsze z głową w chmurach... No i do tego muzyk! Kochać bez gadania!
    Opisy są tak zgrabne i niewymuszone, że naprawdę chylę czoła. Moje gratulacje.
    No i cóż jeszcze? Chyba tylko pozdrowić! ^^

    OdpowiedzUsuń