sobota, 18 maja 2013

Rozdział Trzeci


W cieniu Zamku







Widzę, drogi Czytelniku, że nie znudziła cię jeszcze moja historia. Powiem ci w tajemnicy, skoro wciąż tutaj jeszcze siedzisz, że nie dowiedziałeś się jeszcze niczego! Głupi ci, co wzruszyli ramionami i poszli swoją drogą. Interesują cię losy Morwen, którą, jak ptaszka w klatce, zamknęli w tym wielkim Zamku? Dobrze, zatem opowiem ci o niej więcej.
Dziewczynka niewiele miała zapamiętać z tego dziwnego wydarzenia, jakim był Przydział. Nagle zgubiła rękę swojego opiekuna i znalazła się w tłumie chłopców. Było ich może dwudziestu lub mniej. Wiek nie robił różnicy, każdy z nich miał tak samo niepewną i wystraszoną twarz. Przed nimi ustawiono drewniany podest, na którym, bardziej dla ozdoby i prestiżu niż ochrony, stało dwóch rycerzy w tych samych, paradnych strojach, które Morwen widziała przy bramie. Natomiast na środku stał mężczyzna, który okazał się Mistrzem. Uwierzcie mi lub nie, ale takiego człowieka dziewczynka nigdy jeszcze nie widziała. Wydawał jej się stary, ale emanowała z niego dziwna siła. Przywodził na myśl wielkiego pana, którym w istocie był. I pomyśleć, że za brata miał kasztelana grodu. Jego imię brzmiało Blyth, jednak od dawna nikt go tak nie nazywał. Wołano nań Glastenen, czyli Purpurowy Dąb. Przydomek ten wziął się od zamierzchłych, krwawych czasów, gdy, będąc jeszcze zwykłym rycerzem, nie miał sobie równego na polu bitwy. Jego twarz zdobiła wąska podłużna blizna, zaczynająca się nad prawą brwią i kończąca przy lewym uchu. Mówi się, że to od uderzenia topora, jednak ja niezbyt w to wierzę. Czy widzieliście kiedykolwiek kogoś, kto ze spotkania z toporem wyszedłby zaledwie z blizną? Ja nie widziałem, a żyję już, ho ho! I jeszcze trochę.
Mistrz nosił krótką, siwą brodę. Kiedyś najprawdopodobniej brązową lub czarną. W jego fizjonomii widać było podobieństwo do kasztelana. Tak samo zarysowane nos i kości policzkowe w szerokich twarzach. Włosy przewodnika Zakonu były krótkie. Stojąc tam na podwyższeniu, trzymał pod pachą hełm paradny z przyłbicą upodabniającą go do wilka. Bo to właśnie znaczy jego prawdziwe imię – Wilk. Miał na sobie kolczugę, gdyż paradna zbroja była niezwykle ciężka i niepraktyczna. Założył za to wyjściowy płaszcz w czarnym kolorze o czerwonym podbiciu.
Mówił, że Zakon staje się nową rodziną. Wspominał o przysiędze, którą przyjdzie chłopcom składać. Wtedy, w niezauważalny prawie dla wszystkich sposób, wyszukał w tłumie twarzy Morwen. Zmarszczył brwi i kontynuował. Opowiadał o ciężkiej pracy oraz wyrzeczeniach. Większość tych słów była niezrozumiała dla dzieci. Gdy skończył, oznajmił, że tamtejszy dzień jest dniem wielkim. A następny przyniesie pot, znój i łzy. Potem przyszedł czas na rozdzielenie ich podług wieku. Ci najstarsi trafiali do grupy, której stawiano największe wymagania. Z niej blisko było do grupy średniej, kiedy to składano przysięgę. Mała Morwen dostała do pary chłopca o okrągłej buzi, zadartym nosie i krótkich, czarnych włosach. Nie był tak chudy jak dziewczynka, ale do tęgich również nie należał. Przerastał ją natomiast o pół głowy. Dzieci nie odzywały się do siebie, gdy poprowadzono je potem do budynków, gdzie mieszkali adepci Zakonu. Każda z grup miała nieoficjalnie nazwę, która nie powinna dotrzeć do uszu Starszego. Co? Interesują cię te nazwy, Czytelniku? No to słuchaj – na najmniejsze dzieciaki wołano Szczury. Bo było to małe, ruchliwe, ale zadziorne. Ugryzł cię kiedyś w paluch u nogi szczur? No więc właśnie dlatego taki dostały przydomek. Trafiali tam adepci od pięciu do dziesięciu lat. Ci nieco starsi, bo od dziesięciu do trzynastu lat około, wołani byli Zaskrońcem. Bo niby to niegroźne, ale niejeden zlałby się w spodnie, gdyby znalazł pod łóżkiem, myśląc, że to żmija. Grupa przysięgająca dostała wreszcie nieco chlubniejszą nazwę, bo i w końcu byli prawie najstarsi. Każdy chłopak, od piętnastolatka poczynając i na siedemnastolatku kończąc nosił miano Żbika. Ci najstarsi ochrzcili się sami. Czując już się niemalże prawdziwymi mężczyznami, nieudolnie goląc pierwszy zarost i chodząc z wiecznie porozcinaną skórą od tępej brzytwy, kazali na siebie młodszym wołać Wilki. I z przydomkiem Wilka dochodzili do lat dwudziestu pięciu, kiedy to pierwszy raz mieli dostać prawdziwe zadania. Często też wtedy opuszczali Zamek i ruszali do innych miast. Jak już wspomniałem, każda grupa miała swojego Starszego, czyli specjalnie przydzielonego rycerza-weterana. Będąc szczerym, nikt się do tego zajęcia nie palił. A dlaczego? A no bo taki Starszy musiał odpowiadać za wybryki swoich podopiecznych. Ci dojrzalsi umieli się czasem dogadać z opiekunem, więc i zdarzało się, że nocą opuszczali Zamek. Jednak młodsi? Jak świat światem i zamkowe mury murami zamkowymi, toczyli nieustanne wojny ze swoim Starszym. Jednak o tym wam mam zamiar z resztą za chwilę opowiedzieć, bo przygoda bezpośrednio wiąże się z małą Morwen.
Gdy dziewczynka weszła do izby, w której miała mieszkać przez najbliższych kilka lat, spostrzegła, że za towarzyszy przyjdzie jej mieć około ośmiu chłopców. Ciekawie spoglądali na przybyłą dwójkę, która trzęsąc kolanami, przyciskała do siebie wręczone im przez służbę zakonną worki.
– Nowe Szczury! – zawołał jeden z chłopców i zeskoczył ze swojego posłania, a musicie wiedzieć, że było to kawałek od ziemi, bowiem łóżka zbito piętrowo.
– Hej, ty. Jak się nazywasz? – zwrócił się dzieciak do przybyłego chłopca, towarzysza Morwen. Musiał on być jakimś przywódcą grupy, bo reszta spoglądała na niego z podziwem.
– Jestem Torin! – odparł chłopiec zadziwiająco wojowniczym tonem i spojrzał wyzywająco na pytającego.
– Patrzcie go, jaki odważny. Torin przywódca, hę? – zaszydził chłopiec. – No to słuchaj, przywódcą tutaj jestem ja. Jestem Eoin i musisz się mnie słuchać, jasne?
Morwen chciała się wtrącić, że Eoin znaczy przecież jeleń, ale w porę się powstrzymała. Usłyszała tylko, że Torin niechętnie zgadza się „podlegać” nadętemu chłopcu.
– A ty, chudzielcu? Jak ty się nazywasz? – zwrócił się w końcu do Morwen.
Dziewczynka spojrzała mu wyzywająco w oczy. Nie podobało jej się, że ktoś ją obraża. Przywykła do przepychanek z Cathalem i Iborem. Ale oni byli przyjaciółmi, im było wolno. A ten tutaj? Zdecydowanie przyjacielem nie był.
– Jestem Morwen – odparła piskliwie, próbując jednocześnie wyglądać dostojnie.
– Ha ha ha. Morven? Marynarz. Ha ha ha. Jesteś synem rybaka? – zaśmiał się chłopak, a kilku innych mu zawtórowało. – Co tutaj robisz? Nie powinieneś łyb łapać w jeziorze?
– Mówi się „ryb” – poprawiła go obrażona Morwen.
W izdebce nagle zrobiło się cicho, a Eoinowi zaczerwieniły się uszy.
– Nie waż się mnie poprawiać, maminsynku – warknął chłopak. – Jesteś tu nowy i nic nie wiesz. Ale jak jeszcze raz mi się postawisz, to stłukę się na kwaśne jabłko, rozumiesz?
– Tak – odparła Morwen, nieco ciszej, bo rzeczywiście wystraszyła się jego słów.
– Będziecie spać tam, na dolnych łóżkach. Bo jesteście najmłodsi i nic nie umiecie. Pewno nawet miecza dobrze nie trzymaliście.
Morwen już otworzyła usta, ale nagle poczuła, że Torin nadepnął jej na stopę. Szybko więc zamknęła buzię i złapawszy mocniej swój worek, ruszyła we wskazaną stronę, pod ścianę izby. Z góry spojrzał na nią jakiś piegowaty rudzielec. Nie przedstawił się, tylko powiedział, że ma pod łóżkiem skrzynkę. Jedna jest jego i nie wolno jej dotykać. Dziewczynka schyliła się i wyciągnęła spod łóżka pojemnik. Wepchnęła do niego worek, mając zamiar rozpakować go wieczorem i usiadła na swoim posłaniu. Koc był chropowaty i przypominał derkę dla konia, a siennik pachniał przyjemnie świeżym sianem. Rozejrzała się teraz po izbie. Pierwszy strach opadł, ale nadal czuła dziwny ucisk w żołądku. Smutno jej było trochę, że nigdzie nie widzi mamy. Chłopcy rzucali jeszcze ciekawe spojrzenia w stronę jej i Torina, który dostał łóżko mniej więcej w środku izby, tuż pod małym świetlikiem, znajdującym się przy stropie, ale szybko zajęli się swoimi sprawami. Eoin wrócił na swoje łóżko, oczywiście na górze, i zabrał się za przerwane struganie małej, drewnianej figurki. Adepci mieli czas wolny po porannych ćwiczeniach i oczekiwali na obiad, który wydawano, gdy tarcza słoneczna chowała się za drugą wieżę zamkową. Morwen przez chwilę patrzyła na ruchy chłopca, który niezwykle sprawnie posługiwał się nożem. Był najstarszy, niebawem miał opuścić ich grupę i zacząć ćwiczyć prawdziwym orężem, nie drewnianym mieczem i kijem. Raz zwędził z jadalni nóż i od tej pory strugał figurki, które potem sprzedawał młodszym dzieciakom. Handel w Zamku rozwijał się prężnie, jednak mało kto miał prawdziwe pieniądze. Czasami któryś znalazł na dziedzińcu miedziaka, ale ponieważ w Zamku nic kupić „naprawdę” nie mogli, więc stosowano wymiany. Tak oto wśród najmłodszych dzieci najcenniejsze były figurki Eoina. Chętnie wymieniano się za żaby i kawałki sznurka, z którego potem można było zrobić huśtawkę, przyczepioną do drewnianego bierzma.  Cenne również były jabłka, zwędzone z zamkowej kuchni. Starsi chłopcy także handlowali sznurkiem, jednak ten przydawał im się raczej do psot i cichych ucieczek z Zamku, niż do robienia z huśtawek. Cenili sobie również  kolorowe paciorki, które można było czasami znaleźć na dziedzińcu lub w wiosce. To zazwyczaj pozostałości po zerwanych sznurkach kobiecej biżuterii lub klejnoty, które odpadły od ubrań. Tam również handlowano kościanymi igłami i kawałkami nitek. Niezwykły szacunek zyskiwał chłopak, który do jednej ze służek zaniósł swoją igłę i nitkę, prosząc, by zacerowała mu rajtuzy. Wśród najstarszych adeptów w modzie było chwalenie się… damskimi czepkami, których jedynym źródłem był właśnie gród. Ten rarytas musiał być szczególnie pilnie chowany przed oczami Mistrza, Starszych i rycerzy, gdyż można dostać porządne manto, za wymykanie się z Zamku. Także, drogi czytelniku, uwierz mi na słowo – handel tam rozwijał się naprawdę prężnie.
Czym więc jeszcze zajmowali się chłopcy, z którymi Morwen dzieliła izbę? Dwóch grało w jakąś grę kościaną, gdyż co chwilę słychać było grzechot przedmiotów o ściany drewnianego kubka, którym potrząsali energicznie. Jeden ze Szczurów, dość tęgi, jak oceniła Morwen, spał obrócony na bok. Pochrapywał od czasu do czasu i nie przeszkadzały mu nawet okrzyki hazardzistów. Torin leżał na łóżku i wpatrywał się w posłanie nad sobą. Pozostali chłopcy w liczbie czterech, bo dołączył do nich sąsiad znad Morwen, kontynuowali przerwane zawody plucia na ścianę. Punkty dostawało się za trafienie w narysowaną węglem tarczę oraz za odpowiednią odległość.
W końcu zabił dzwon, czego znacznie Morwen jeszcze nie znała, ale nagłe ożywienie wszystkich w izbie sprawiło, że zrozumiała, iż musi chodzić o obiad. Wszyscy podciągali rajtuzy i wiązali rzemienie koszul. Dziewczynka szybko dołączyła do tłumu, bo sama najpewniej by się zgubiła w szeregu pomieszczeń. Rozgadana ferajna, popychając się i podszczypując, opuściła budynek, w którym, na drugim końcu, mieszkały również Zaskrońce. Szczury wypadły na powietrze pierwsze i pędem rzuciły się w stronę skrzydła jadalnego, które znajdowało się już w zamku. Morwen była bardzo ciekawa, skąd ten pośpiech. Czy najwięcej jedzenia dostawał ten, który był pierwszy? A może najszybsi zajmowali miejsca, a reszta musiała jeść na stojąco? Żałowała, że nie może lepiej przyjrzeć się wszystkiemu naokoło, ale chcąc nadążyć, musiała patrzeć przed siebie. Rozgadana grupa wpadła w przedsionek, gdzie ich głosy odbiły się od kamiennych ścian i wysokiego sklepienia. Naraz wypadł zza drewnianych drzwi dyżurny, który miał za zadanie upilnować hordy smarkaczy w trakcie jedzenia.
– Uspokójcie się. Chcecie żeby wielki Mistrz tu do was zszedł i złajał? Nie? No to już, bądźcie cicho! – warczał chłopak, który niedawno musiał ukończyć szkolenie, bo z wyglądu zaczynał dopiero być mężczyzną. Ustawił chłopców w pary i dopiero wtedy wpuścił do jadalni. Morwen przypadło stać obok jednego z amatorów plucia na ścianę. Chłopcy, dość grzecznie, zważając na harmider sprzed kilku chwil, wchodzili do jadalni. W końcu i Morwen pokonała trzy kamienne stopnie, przekroczyła wysoki próg i znalazła się w ogromnym pomieszczeniu. Było większe, niż każde z pomieszczeń, które w życiu widziała. I miało okna! Strzeliste okna, które wpuszczały mnóstwo światła! Dziewczynka miała w domu dwa okna, w końcu była to zagroda kasztelana, ale nie były one aż tak ogromne. Na dodatek szkło miały chropowate i niewiele ktoś mógł przez nie dostrzec. Zamkowe były idealnie gładkie i wychodziły na mały ogródek, ogrodzony niewielkim murkiem. Niewiadomo, dlaczego ta sala miała tak wielkie okna, ale trafnie zostały umiejscowione. Gdyby wychodziły na przykład na Duży Dziedziniec, gdzie najczęściej odbywały się treningi, bardzo szybko straciłyby wszystkie szyby.
Podłoga w jadalni była kamienna, pod sufitem wisiały dwa żyrandole, które codziennie trzeba było ściągać i zapalać świecie, by oświetlić wielką salę. Przemyślane zostało chociaż to, że wosk nie kapał jedzącym na głowy. Mieszkańcy Zamku ucztowali przy grubo ciosanych stołach, siedząc na szorstkich ławach. Młodsi używali drewnianych łyżek, starsi dostawali noże. Tylko najwyżsi dostojnicy jedli sztućcami oprawionymi w kość i pili z pucharów. Cała reszta Zamku miała kubki gliniane lub drewniane. 
Chłopcy rzucili się do krańca stołu, przy którym najraźniej zwykli byli ucztować. Tu także panowała hierarchia. Morwen popłynęła z tłumem. Usiadła na ławie między rudym chłopcem, który zajmował posłanie nad nią, oraz grubasem, który w trakcie jej przybycia spał. Byli w jadalni pierwsi. Po chwili zaczęła przybywać reszta adeptów. Wśród nich wyraźnie odznaczali się nowi. Widać było, że najwięcej dzieciaków trafiło do Zaskrońców, bo tam też najwięcej było twarzy wystraszonych i  to oni strzelali oczami we wszystkich kierunkach. Najstarsi mieli twarze raczej znudzone i nie było ich wielu. Może pięciu? Nosili już kaftany z godłem Talaith i marszczyli brwi, słysząc harmider dzieciarni. Tak, drogi Czytelniku, niejeden mężczyzna by się uśmiał, gdyby popatrzył na tych gołowąsów.
Gdy w końcu na salę wkroczyli również Starsi, można było podać posiłek. Składała się na niego gęsta zupa z soczewicy i pajdy chleba, które maczano. Niezbyt wyszukaną, ale sycącą strawę uzupełnił kawałek mięsa, który adepci dostali do swoich pustych misek. Nieco bardziej wykwintny posiłek spożywali Starsi. Nie jedli zupy, tylko pieczone uda kurczęcia i kaszę, a do tego miarę piwa.
– Widzisz tego tam, z długim nosem i jasnymi włosami? – odezwał się niespodziewanie Eoin do Torina, który wystraszony pobrudził się zupą. Odłożył toporną łyżkę do miski i powiódł wzorkiem we wskazanym kierunku. Tam też popatrzyła Morwen. Eoin wskazywał jednego ze Starszych, o dziobatej, chudej twarzy. Oblizywał krzywe palce, którymi jadł kurczaka.
– Widzę… – odparł niepewnie Torin, nie wiedząc, o co może chodzić.
– To Patyk. Nasz Starszy – wyjaśnił Eoin. – Dziś wieczorem napakujecie mu z Marynarzem gówna do butów.
Grubas, siedzący obok Morwen, zachłysnął się soczewicą, słysząc przekleństwo swojego przywódcy. Tylko on nie bał się używać słownictwa, którego nauczył się w chacie ojca. Torin wyglądał na przerażonego. Nieswojo poczuła się również Morwen. Jej ojciec wyrzuciłby go za drzwi, za gadanie przy jedzeniu. Co dopiero za takie słowa…
– Dlaczego miałbym to zrobić…? – zapytał już nieco spokojniej Torin i pokruszył do swojej zupy chleb.
– Bo ty i chudzielec jesteście nowi. Musicie się sprawdzić.
– Nie chcę tego robić – wtrąciła się Morwen.
– Nie masz nic do gadania! – rzucił w jej stronę chłopiec, siedzący po prawej ręce Eoina.
– Właśnie – dodał drugi, który siedział po jego lewej ręce. Tych dwóch chłopców wyglądało na ślepo wpatrzonych w przywódcę pachołków.
– Jeżeli chcecie być w Zamku, musicie nam udowodnić, że do tego się nadajecie – powiedział Eoin i zrobił mądrą minę, siorbiąc zupę z łyżki.
– No a skąd mamy… skąd mamy to wziąć? – bąknął Torin.
– Pójdziecie do stajni. My wam powiemy, gdzie znajdziecie siedzibę Patyka.
– To jest głupie, nie chcę tego robić – wzburzyła się Morwen.
– To zabieraj tyłek i wracaj do mamy, maminsynku – rzucił kąśliwie jeden z pachołków Eiona.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko zamoczyła chleb w zupie i włożyła go do ust. Spojrzała znad miski w stronę Torina, który wpatrywał się smętnie w soczewicową papkę. Gdy ten pochwycił jej spojrzenie, spróbowała się do niego uśmiechnąć z otuchą.

*

– Powiedz mi jeszcze raz, dlaczego my to robimy? – jęknął Torin, próbując zebrać do skórzanej sakwy trochę końskich odchodów.
– Bo oni wszyscy są głupi – odparła Morwen, która zerkała przez szczelinę drzwi, czy nikt się nie zbliża. Było to mało prawdopodobne, bowiem księżyc jasno świecił i zalewał Mały Dziedziniec srebrzystym blaskiem.
– Fuj. To jest obrzydliwe – zajęczał znowu Torin, gdy wiązał sakwę.
– Ciiicho… Już? No to chodź. Pamiętasz, gdzie mamy iść? Bo ja nie – wyszeptała Morwen, gdy chłopiec stanął u jej boku.
– Tak, musimy iść obok kuchni. I najszybciej przez ogródek – odparł.
Któryś z wierzchowców zarżał, gdy skrzypnęły drzwi stajni, a dwójka dzieciaków wyszła na Mały Dziedziniec. W Zamku, w oknie jednej z wież migotało światło, ktoś, a najpewniej Mistrz, musiał nie spać i mieć zapaloną świecę. Możliwe, że nie spały jeszcze służki, szorując garnki po wieczerzy, ale cała reszta Zakonu, prócz oczywiście adeptów, najprawdopodobniej spała.
– Zimno mi… – powiedziała Morwen i przetarła ramiona w cienkiej koszuli.
– To czemu, głupi, się nie ubrałeś? – syknął Torin i zmarszczył nos, gdy przypomniał sobie, co niesie w sakwie na ramieniu.
– Bo worka nie otworzyłem – odpowiedziała, dziwnie się czując, mówiąc o sobie jak o chłopcu. Ale przecież tak kazała mama.
– Nie dam ci mojej koszuli – natychmiast powiedział chłopiec.
W końcu dotarli do niskiego murka, za którym rosły warzywa. Morwen wpatrywała się w okna jadalni, w których odbijał się księżyc. Był to naprawdę niesamowity widok. Nagle wzdrygnęła się, gdy gdzieś w oddali zawył pies. Najpewniej z grodu. Dziewczynka pomyślała, że w domu też już wszyscy śpią. Dom? Jej domem miało być przecież to nowe, dziwne miejsce. Po chwili spostrzegła się, że oddaliła się od Torina. Szybko pokonała dzielącą ich odległość.
– Nie deptaj w warzywach. Bo zobaczą nasze ślady – powiedział do niej chłopiec, starając się iść po udeptanych ścieżkach.
W końcu dotarli do przeciwległego murka. Najpierw Torin przerzucił przez niego worek, który z nieprzyjemnym plaśnięciem spadł po drugiej stronie. Potem przelazł on sam, a za nim nieporadnie Morwen. Teraz już była prosta droga do kwatery Starszych. Dwójka dzieciaków niepewnie, chowając się w cieniu zamku, ruszyła w stronę celu swojej wyprawy. Nie byli świadomi, że ktoś im się przygląda…





No! Także już wiecie, że istnieją dwa warianty tego imienia! Niektórzy dobrze zgadywali. Morwen jest imieniem damskim, natomiast Morven (marynarz) jest imieniem męskim. Tak oto została rozwiązana sprawa dziewczynki w Zakonie. Dziś dużo, bo przyniosłam wam aż pięć stron, mam nadzieję, że nie zanudziły was opisy, których jest wyjątkowo dużo, ale musiałam trochę spraw powyjaśniać. Mimo wszystko mam nadzieję, że wam się podobało. Dziękuję za wszystkie komentarze, które mi zostawiacie! Jesteście wspaniali :) A! No i czcionka. Delikatna zieleń jest chyba troszkę czytelniejsza od bieli. Jak sądzicie?



22 komentarze:

  1. Oho! We wstępie od razu podziękuję ci za te zwroty do czytelnika, ubóstwiam to i teraz sama się zastanawiam dlaczego tego nie robiłam?... No nic, dalej, jedna rzecz mi się nie zgadza, mianowicie na początku napisałaś, że Mistrz nazywa się Glastenen czyli Purpurowy Dąb, a później że jego prawdziwe imię brzmi Wilk?... Chyba się tutaj zapętliłaś. ;) No i przy okazji mam pytanie, czy nadając imiona swoim bohaterom korzystasz z jakiego słownika imion czy czegoś takiego?
    Genialna wymiana zdań pomiędzy Morwen, a Eoinem :D "mówi się ryba"- piękne.
    Podoba mi się to jak nazwałaś... no nie wiem... "domy" tych dzieciaków. Szczury są najlepsze :D Kurcze, chciałam jeszcze tyle napisać, ale musisz mi wybaczyć, zapomniałam. Dlatego jestem tak chaotyczna. Co do czcionki, czyta się o wiele lepiej. Biel za bardzo biła po oczach.
    Zdarzyło się kilka literówek, ale to były dwa,góra trzy takie przypadki.
    Czekam (nie)cierpliwie na kolejny rozdział ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, z tym imieniem chodziło o to, że jego przydomek jest "Purpurowy Dąb", a "Wilk" to takie imię jakie dostał po narodzeniu, czyli Blyth. Gdzieś kiedyś pisałam, że w świecie, który tworzę (i w sumie w czasie, na którym się wzoruję) imiona były takie ważne dla osoby, która je nosiła. (Znając imię ma się "władzę" nad człowiekiem) - oto mi chodziło. Tak, korzystam z dokładnie 4 słowników imion celtyckich, trochę z tym roboty, ale zabawa przednia. Cieszę się, że podobała ci się ta wymiana zdań! Chciałam, żeby była taka w miarę naturalna. Dobrze, że czcionka teraz sprzyja bardziej oczom. Postarałam się o zwroty do czytelnika, bo do gustu przypadły chyba wszystkim. A za literówki szalenie przepraszam, ale po prostu ich już nie widzę! Może jak przeczytam jutro lub pojutrze, to dostrzegę więcej rzeczy.

      Usuń
    2. Okej, rozumiem. Faktycznie, jest tam napisane, że Purpurowy Dąb to przydomek. Z tym, że wydaje mi się, że pisząc tak: "Wołano nań Glastenen, czyli Purpurowy Dąb", nie powinnaś tutaj dodawać tego "czyli"- ja to odebrałam tak jakby Glatenen oznaczało właśnie Purpurowy Dąb. Dopiero później napisałaś: "(...)Bo to właśnie znaczy jego prawdziwe imię – Wilk." I dlatego miałam wrażenie, że jego imię ma dwa znaczenia i, że się pomyliłaś. Ale dzięki za wyjaśnienie :)
      No i szacun za te słowniki :D Sama chciałam kiedyś pisać korzystając ze słownika, ale to nie na moje nerwy. ;) Literówki to nic, u mnie jest ich cała masa, niektórych nie widzę do teraz.

      Usuń
    3. Glastenen to Purpurowy Dąb (czyli całość jest przydomkiem), a Blyth to Wilk (czyli prawdzie imię) - o, udało mi się wyjaśnić! ^^ A słowniki internetowe, więc daję radę i naprawdę jest to przyjemnością.

      Usuń
  2. Świetne. No i teraz już wiem jakie jest rozwiązanie imienia, szczerze mówią sama się już czegoś domyślałam, ale nie sądziłam, że to może być tak proste ! Opisy nie były ani trochę zanudzające. Z ciekawością w oczach przeczytałam wszystkie. Denerwuje mnie Eoin, taki mądrala. No cóż zastanawia mnie kto im sie przyglądał. jejku już naprawdę nie mogę sie doczekać kolejnego rozdziału. Taka czcionka prezentuje się lepiej i chyba bardziej pasuje do reszty szablonu ; ) A no i oczywiście, piszę to zawsze ale z chęcią się powtórzę, kocham twój styl < 3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! To budujące, że naprawdę ludzie chętnie czytają moją twórczość! Przecież ja właśnie tworzę dla was, dla waszej przyjemności :) Tak, to była bardzo prosta sprawa z tymi imionami. A Eoin... no cóż, zawsze trafi się na dzieciaka "lepszego od innych". Teraz czuje się ważny, bo jest najstarszy u Szczurów :) Ale utrą mu nosa, gdy wyląduje u Zaskrońców, gdzie będzie najmłodszy! Haha, przepraszam za brzydką zagrywkę z zakończeniem rozdziału, ale chciałam się trochę podroczyć :)

      Usuń
  3. Jak zwykle czarujesz narracją i klimatem. Opisy w twoim przypadku w ogóle nie męczą i nie przeszkadzają. Bardzo dobrze, że pokazujesz tyle szczegółów dotyczących struktury Zamku i mieszkających tam chłopców oraz mężczyzn. Dobrym zabiegiem było podzielenie ich na te grupy a la wiekowe. Wytłumaczenie znaczenia doskonałe! Pokazuje, jak fajnie bawisz się koncepcją tworów fantasy i że doskonale się w tym czujesz.
    Odnosząc się do samej treści. Widać, że Morwen ma charakterek, ale ulega pod wpływem presji rówieśników. Ciekawa jestem, jak to się będzie kształtowało w późniejszych latach, kiedy zacznie rozumieć więcej i uświadomi sobie, jak bardzo niebezpieczne jest to, że jest dziewczyną. W ogóle czytając te pierwsze doświadczenia Morwen z Zamkiem, miałam taki luźny potok myśli, który doprowadził mnie do pytania: a co jeśli Morwen będzie miała obfity biust? No i w ogóle... Jej figura? Niby uczyli ją, jak się "obwiązywać", żeby to zakryć, ale kurczę, ciekawi mnie ta kwestia. Z drugiej strony może nawyknie do takiego "męskiego" stylu bycia i jej sylwetka oraz sposób chodzenia itd. będą takie w stylu babochłopa? Wiem, totalnie idiotyczne pseudo filozoficzne idiotyzmy :P bo pewnie wymyślisz coś odpowiedniego do tego wszystkiego.
    To zabawne, że Morwen i Torin dali się wpakować w ten kawał. Czułam, że okaże się, że wszystko się wyda i przywódca grupki stwierdzi, że oni będą kozłami ofiarnymi, co skończy się karą w wyrzucaniu obornika... No ale nie spodziewałam się, że ktoś będzie ich śledził. Kto to jest? Pewnie ktoś ze starszych chłopców? Ugh, nie trzymaj mnie w niepewności! Dodawaj szybko kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię klimaty fantasy i dlatego zdecydowałam się spróbować pisać w takim uniwersum :) Tak się zastanawiałam, czy mój pomysł z grupami się wam spodoba i najwyraźniej tak! Jeżeli chodzi o kobiecość Morwen, to na pewno jej do końca nie zatraci, bo będzie widywała się z matką. Ale na pewno nie stanie się typową laleczką w sukience, jak zwykła dama dworu. Prędzej będzie jej do miecza niż do tańca. W sumie ten kawał to próba i każdy dzieciak przez jakąś przechodził. A jak to się zakończy, no wszystko niebawem ^^

      Usuń
  4. Przeczytałam jednak nie mam siły i czasu na napisanie dłuższego komentarza. W wolnej chwili dodam a rozdział świetny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ci się podobał! Z niecierpliwością czekam na szerszą opinię :)

      Usuń
  5. No muszę pochwalić, bo było o wiele więcej zwrotów do czytelnika ;)
    Cóż opisy uwielbiam, więc nic, a nic mnie nie zanudziło, a wręcz przeciwnie. Mogłam lepiej zapoznać się z Twoim światem i chłonąć przez dłuższy czas klimat opowiadania ;) świetnie opisałaś pobyt Morwen u Szczurów, dialogi i kreacje postaci. Gdzieś w tekście przewijały mi się literówki, ale znowu nie było ich aż tak wiele ;)
    Także opisy zdobyły me serce, chrzest Morwen i Torina także i nie mogę się doczekać, jak to się skończy ;)

    Pozdrawiam i dziękuję za tak długi komentarz u siebie, rozdział 3 powinnam dodać jeszcze w tym tygodniu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, poprosiliście, więc się postarałam. Cieszę się, że opisy ci się spodobały, bo naprawdę nad nimi pracowałam. Mam nadzieję, że uda mi się uzyskać jakiś balans między dialogiem i opisem i wszyscy będą zadowoleni :)

      Usuń
  6. „Ale jak jeszcze raz mi się postawisz, to stłukę się na kwaśne jabłko, rozumiesz?” – „stłukę cię”
    „Starsi chłopcy także handlowali sznurkiem, jednak ten przydawał im się raczej do psot i cichych ucieczek z Zamku, niż do robienia z huśtawek.” – bez „z” przed „huśtawką”
    „W końcu zabił dzwon, czego znacznie Morwen jeszcze nie znała, ale nagłe ożywienie wszystkich w izbie sprawiło, że zrozumiała, iż musi chodzić o obiad.” – „znaczenia”
    „Podłoga w jadalni była kamienna, pod sufitem wisiały dwa żyrandole, które codziennie trzeba było ściągać i zapalać świecie, by oświetlić wielką salę” – „świece”
    Czy Ty na końcu napisałaś, że opisy mogły zanudzić? Oj, chyba pomyliłaś opowiadania, moja droga! Te, które zostały zamieszczone tutaj według mnie były rewelacyjne! Osobiście uwielbiam, gdy w opowiadanku jest mnóstwo długaśnych opisów, lepiej umiem się dzięki temu wczuć w rolę bohatera, więc jak dla mnie były one całkowicie na miejscu. Poza tym – bądźmy szczere – naprawdę potrafisz zaciekawić czytelnika, a stosując takie opisy jeszcze bardziej wpływasz na jego czuł zmysł wzroku! Ja wręcz widzę to wszystko oczami wyobraźni, no po prostu to widzę! I Twój świat naprawdę mi się podoba ^^
    Ale wracając do treści. Widzę, że i u Ciebie znalazł się pewien podział na znaczących więcej i mniej (mam tego na dzisiaj dość, bo taki motyw miałam na maturze ustnej dobre 34 godziny temu o.O) Niemniej jednak bardzo mi się to podoba. I Morwen wcale nie jest w żaden sposób lepiej traktowana. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że będzie się od niej wymagało duuużo więcej! Co do Eoina… nie jestem w stanie jeszcze dużo o nim powiedzieć, ale jak na pierwszy raz to dobrego wrażenia na mnie nie zrobił. Zadufany w sobie człowieczek, uważający się za lepszego od innych, ot co. Mam nadzieję, że Morwen da mu popalić, pokaże, kto tak naprawdę tam rządzi!
    Zaniepokoiło mnie też to ostatnie zdanie. Przez Ciebie będę snuła jakieś niestworzone historie dotyczące tego kogoś. A nie wiadomo kiedy znów dodasz coś nowego -.-
    Mam więc nadzieję, że nadejdzie to dość szybko.
    Kończąc, życzę więc mnóstwa weny i szybkiego dodania kolejnego rozdziału!
    Niegdysiowaaa Freya, zamieniona w Ars Moriendi ;d

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wyłapanie literówek! Zaraz je poprawię :) Strasznie, strasznie się cieszę, że mój świat cię pochłania. Nie wiem, czy możemy mówić o znaczących "więcej i mniej", to chyba zawsze i wszędzie kształtuje się jakaś hierarchia. Morwen będzie traktowana jak zwykły rekrut, zwykły chłopiec, ale Mistrz na pewno czasem spojrzy na nią łaskawym okiem - w końcu to jego bratanica. Eoin... cóż, trafia się na takie dzieci, ale nawet one mają swój urok :) Ostatnie zdanie... tak, wiem, że jestem paskudna, ale nie mogłam się powstrzymać. Wszystko okaże się niebawem ^^

      Usuń
  7. Ok muszę sie przyznać, że ostatnio zaczęłam czytać sporo nowych opowiadań no i oczywiście założyłam, że zapamiętam adresy... jak łątwo mozna się domyślić - nie zapamiętałam. Ale nic nie szkodzi - w końcu jakoś znalazłam (ciebie też ^^).
    Więc już nie biadolę nad własną głupotą :P
    Co do rozdziału to bardzo mi się podobał. Szczególnie to, że Morwen traktowana jest jak każde nowoprzybyłe dziecko, a nie otrzymuje (ni z gruchy, ni z pietruchy) przywileje. Naprawdę cenię sobie to, bo mam serdecznie dość pannic i paniczyków szczególnie zdolnych oraz powszechnie szanowanych :D.
    Imiona bohaterów bardzo mi sie z czymś kojarzą T(h)orin to wiadomo :P, a w pewnym miejscu przekręciłaś imię Eoina (taka wersja kojarzy mi się z Eolem ^^), i tamta wersja przypominała mi "kochanego" Einona ;)
    Widać, że bardzo sie naprawcowałaś przy budowaniu świata (czy może w tym rozdziale to raczej zamkowego światka ^^), bo naprawdę robi wrażenie. Nawet nie wiesz jak podoba mi się podział na poszczególne warstwy (nie mówiąc już o tych dopiskach - szczególnie o najstarszych :P) i jeszcze jedna segregacja wewnątrz grup. A konieczność wkupienia się w łaski tzw. "dowódcy" nieco przypomina mi jakąś szajkę więzienną - ale w dobrym tego słowa znaczeniu czyt. uśmiałam się przy tym dziwacznym skojarzeniu ;)
    No to zacieram łapki na kolejny rozdział (może tym razem pojawi sie Amargein?) i gratuluję zmiany czcionki - moje oczy biją pokłony dziękczynne :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mnie odnalazłaś :) Nie chciałam, żeby Morwen miała jakieś szczególne względy, to by się nawet nie trzymało kupy. No bo ma udawać zwykłego chłopca, a nagle dostaje kwaterę w zamku? Nie, nie podoba mi się coś takiego i nie lubię w opowiadaniach idealnych bohaterów... Co do imion, to nie sugerowałam się Władcą Pierścieni i Hobbitem, ale mam świadomość, że może się kojarzyć. Torin jest imieniem irlandzkim i spodobało mi się ze względu na znaczenie - wódz, przywódca, co powiążę w dalszej części z jego rolą. Bardzo możliwe, że takim znaczeniem kierował się, dużo wcześniej niż ja, sam Tolkien :) Eoin natomiast, jak słusznie zauważyła Morwen, znaczy jeleń - tak bardzo mi pasowało to do tego chłopca. Blondwłosy, trochę zarozumiały i tak naprawdę niezbyt odważny, ale sprawiający wrażenie majestatycznego i nieustraszonego. Tworzenie świata sprawia mi przyjemność, to trochę jak układanie puzzli :) Na Amargeina trzeba będzie troszkę poczekać, bo pewnie czytelnicy mnie zjedzą przez zakończenie tego rozdziału. Czcionką cieszą się wszyscy, więc cieszę się i ja, że była to słuszna decyzja :) Pozdrawiam!

      Usuń
  8. i minął mi kolejny rozdział, o wiele lepiej czyta się z muzyką, jest dobrze dopasowana i ciekawa.
    Sama bym pewnie nie znalazła nigdzie takiej muzyki a ona świetnie nastraja, jak już mówiłam idealnie pasuje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ci się podoba! Ja znalazłam ten typ muzyki, gdy szukałam kiedyś utworów z gry "Wiedźmin" - tak natrafiłam na Beltaine i potem całą resztę celtyku, który mam nadzieję będzie nam towarzyszył do końca historii.

      Usuń
  9. Czytałam te zdanie kilka razy, nie mogąc znaleźć, co mi tak bardzo zgrzytało, nagle eureka spójrz: "Przydomek ten wziął się od zamierzchłych" nie od, ale z:)
    "że tamtejszy dzień" tamtejszy?
    "wołani byli Zaskrońcem." - zaskrońcami
    "manto, za wymykanie się z Zamku. Także, drogi czytelniku," przecinko przez za zbędny, a tutaj masz niekonsekwencję, wcześniej Czytelniku, teraz z małej litery:)
    Ehm... Mi czytało się strasznie ciężko - wszystko przez toporne opisy, które miejscami nie wnosiły nic ciekawego do świata przedstawionego. Mimo wszystko jest na plus, bo spodobała mi się postać rezolutnej dziewczynki i jej towarzysza;) Ich kompani za to wzbudzili negatywne emocje:D Zastanawia mnie jak pani Marynarz sobie poradzi w Zamku:D Czekam na jakiś rozwój akcji, który aż sprawi, że nie będę mogła złapać tchu!
    I jeszcze, co! Muzyka! Oczywiście, bardzo mi się podobała, dodałam już do plajlisty na tubku:3
    Pozdrawiam serdecznie!
    http://dzikie-anioly.blogspot.com/ - jeśli znajdziesz chwilę zapraszam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za twój komentarz! Poprawiłam drobne literówki i powinno już być dobrze. Słowo "tamtejszy", bo narracja jest prowadzona z perspektywy czasu przeszłego, zatem dziwnie mi wyglądał "ten dzień", bo wyglądałoby jak dzień, w którym narrator prowadzi swoją opowieść. Co do tych opisów, to właściwie każdy z nich był dla fabuły istotny, bo musiałam jakoś zarysować całą historię... Mam nadzieję, że kolejne rozdziały cię nie zawiodą! I cieszę się, że spodobała ci się muzyka :) Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Proszę bardzo:)
      Ach, oki, już rozumiem, po prostu jak zobaczyłam to tak ukuło, nie spotkałam się z czymś takim, więc wolałam wypisać:)
      Popracuj odrobinę nad lekkością tekstu, bo głównie chodziło mi o to, jeśli chodzi o opisy:)
      Wrócę na kolejne części na pewno i jak tylko znajdę chwilę przeczytam poprzednie, wstyd tak zaczynać od właściwie końca!^^"
      Takiej muzyki mogłabym słuuuuchać i słuuuchać:)
      Weny życzę!

      Usuń
  10. Uwielbiam to, że każde imię ma znaczenie i pasuje do bohatera. To cudny zabieg i sprawia, że twoje opowiadanie jest jeszcze wspanialsze! ^^
    Zastanawia mnie tylko kwestia techniczna odnośnie tych mian - czy to jest tak, że rodzice mają atak jasnowidzenia i wiedzą, kim stanie się ich dziecko? Czy też imię w jakiś sposób determinuje osobowość człowieka? Albo może trzeba się do niego dostosować? Pytam z czystej ciekawości, bo tyle razy spotkałam się z tym pomysłem, a nikt nie był w stanie udzielić mi wyjaśnienia. :( Mam nadzieję, że masz na to jakąś teorię, bo jestem bardzo ciekawa twojej wersji. ^^
    Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń