W cieniu Zamku
Widzę,
drogi Czytelniku, że nie znudziła cię jeszcze moja historia. Powiem ci w
tajemnicy, skoro wciąż tutaj jeszcze siedzisz, że nie dowiedziałeś się jeszcze
niczego! Głupi ci, co wzruszyli ramionami i poszli swoją drogą. Interesują cię
losy Morwen, którą, jak ptaszka w klatce, zamknęli w tym wielkim Zamku? Dobrze,
zatem opowiem ci o niej więcej.
Dziewczynka
niewiele miała zapamiętać z tego dziwnego wydarzenia, jakim był Przydział.
Nagle zgubiła rękę swojego opiekuna i znalazła się w tłumie chłopców. Było ich
może dwudziestu lub mniej. Wiek nie robił różnicy, każdy z nich miał tak samo
niepewną i wystraszoną twarz. Przed nimi ustawiono drewniany podest, na którym,
bardziej dla ozdoby i prestiżu niż ochrony, stało dwóch rycerzy w tych samych,
paradnych strojach, które Morwen widziała przy bramie. Natomiast na środku stał
mężczyzna, który okazał się Mistrzem. Uwierzcie mi lub nie, ale takiego
człowieka dziewczynka nigdy jeszcze nie widziała. Wydawał jej się stary, ale
emanowała z niego dziwna siła. Przywodził na myśl wielkiego pana, którym w
istocie był. I pomyśleć, że za brata miał kasztelana grodu. Jego imię brzmiało Blyth,
jednak od dawna nikt go tak nie nazywał. Wołano nań Glastenen, czyli Purpurowy
Dąb. Przydomek ten wziął się od zamierzchłych, krwawych czasów, gdy, będąc
jeszcze zwykłym rycerzem, nie miał sobie równego na polu bitwy. Jego twarz
zdobiła wąska podłużna blizna, zaczynająca się nad prawą brwią i kończąca przy
lewym uchu. Mówi się, że to od uderzenia topora, jednak ja niezbyt w to wierzę.
Czy widzieliście kiedykolwiek kogoś, kto ze spotkania z toporem wyszedłby
zaledwie z blizną? Ja nie widziałem, a żyję już, ho ho! I jeszcze trochę.
Mistrz
nosił krótką, siwą brodę. Kiedyś najprawdopodobniej brązową lub czarną. W jego
fizjonomii widać było podobieństwo do kasztelana. Tak samo zarysowane nos i
kości policzkowe w szerokich twarzach. Włosy przewodnika Zakonu były krótkie.
Stojąc tam na podwyższeniu, trzymał pod pachą hełm paradny z przyłbicą
upodabniającą go do wilka. Bo to właśnie znaczy jego prawdziwe imię – Wilk.
Miał na sobie kolczugę, gdyż paradna zbroja była niezwykle ciężka i
niepraktyczna. Założył za to wyjściowy płaszcz w czarnym kolorze o czerwonym
podbiciu.
Mówił, że
Zakon staje się nową rodziną. Wspominał o przysiędze, którą przyjdzie chłopcom
składać. Wtedy, w niezauważalny prawie dla wszystkich sposób, wyszukał w tłumie
twarzy Morwen. Zmarszczył brwi i kontynuował. Opowiadał o ciężkiej pracy oraz
wyrzeczeniach. Większość tych słów była niezrozumiała dla dzieci. Gdy skończył,
oznajmił, że tamtejszy dzień jest dniem wielkim. A następny przyniesie pot,
znój i łzy. Potem przyszedł czas na rozdzielenie ich podług wieku. Ci najstarsi
trafiali do grupy, której stawiano największe wymagania. Z niej blisko było do
grupy średniej, kiedy to składano przysięgę. Mała Morwen dostała do pary
chłopca o okrągłej buzi, zadartym nosie i krótkich, czarnych włosach. Nie był
tak chudy jak dziewczynka, ale do tęgich również nie należał. Przerastał ją
natomiast o pół głowy. Dzieci nie odzywały się do siebie, gdy poprowadzono je
potem do budynków, gdzie mieszkali adepci Zakonu. Każda z grup miała
nieoficjalnie nazwę, która nie powinna dotrzeć do uszu Starszego. Co?
Interesują cię te nazwy, Czytelniku? No to słuchaj – na najmniejsze dzieciaki
wołano Szczury. Bo było to małe, ruchliwe, ale zadziorne. Ugryzł cię kiedyś w
paluch u nogi szczur? No więc właśnie dlatego taki dostały przydomek. Trafiali
tam adepci od pięciu do dziesięciu lat. Ci nieco starsi, bo od dziesięciu do
trzynastu lat około, wołani byli Zaskrońcem. Bo niby to niegroźne, ale niejeden
zlałby się w spodnie, gdyby znalazł pod łóżkiem, myśląc, że to żmija. Grupa
przysięgająca dostała wreszcie nieco chlubniejszą nazwę, bo i w końcu byli
prawie najstarsi. Każdy chłopak, od piętnastolatka poczynając i na
siedemnastolatku kończąc nosił miano Żbika. Ci najstarsi ochrzcili się sami.
Czując już się niemalże prawdziwymi mężczyznami, nieudolnie goląc pierwszy
zarost i chodząc z wiecznie porozcinaną skórą od tępej brzytwy, kazali na
siebie młodszym wołać Wilki. I z przydomkiem Wilka dochodzili do lat dwudziestu
pięciu, kiedy to pierwszy raz mieli dostać prawdziwe zadania. Często też wtedy
opuszczali Zamek i ruszali do innych miast. Jak już wspomniałem, każda grupa
miała swojego Starszego, czyli specjalnie przydzielonego rycerza-weterana.
Będąc szczerym, nikt się do tego zajęcia nie palił. A dlaczego? A no bo taki
Starszy musiał odpowiadać za wybryki swoich podopiecznych. Ci dojrzalsi umieli
się czasem dogadać z opiekunem, więc i zdarzało się, że nocą opuszczali Zamek.
Jednak młodsi? Jak świat światem i zamkowe mury murami zamkowymi, toczyli
nieustanne wojny ze swoim Starszym. Jednak o tym wam mam zamiar z resztą za
chwilę opowiedzieć, bo przygoda bezpośrednio wiąże się z małą Morwen.
Gdy
dziewczynka weszła do izby, w której miała mieszkać przez najbliższych kilka
lat, spostrzegła, że za towarzyszy przyjdzie jej mieć około ośmiu chłopców.
Ciekawie spoglądali na przybyłą dwójkę, która trzęsąc kolanami, przyciskała do
siebie wręczone im przez służbę zakonną worki.
– Nowe
Szczury! – zawołał jeden z chłopców i zeskoczył ze swojego posłania, a musicie
wiedzieć, że było to kawałek od ziemi, bowiem łóżka zbito piętrowo.
– Hej, ty.
Jak się nazywasz? – zwrócił się dzieciak do przybyłego chłopca, towarzysza
Morwen. Musiał on być jakimś przywódcą grupy, bo reszta spoglądała na niego z
podziwem.
– Jestem
Torin! – odparł chłopiec zadziwiająco wojowniczym tonem i spojrzał wyzywająco
na pytającego.
– Patrzcie
go, jaki odważny. Torin przywódca, hę? – zaszydził chłopiec. – No to słuchaj,
przywódcą tutaj jestem ja. Jestem Eoin i musisz się mnie słuchać, jasne?
Morwen
chciała się wtrącić, że Eoin znaczy przecież jeleń, ale w porę się
powstrzymała. Usłyszała tylko, że Torin niechętnie zgadza się „podlegać”
nadętemu chłopcu.
– A ty, chudzielcu?
Jak ty się nazywasz? – zwrócił się w końcu do Morwen.
Dziewczynka
spojrzała mu wyzywająco w oczy. Nie podobało jej się, że ktoś ją obraża.
Przywykła do przepychanek z Cathalem i Iborem. Ale oni byli przyjaciółmi, im
było wolno. A ten tutaj? Zdecydowanie przyjacielem nie był.
– Jestem
Morwen – odparła piskliwie, próbując jednocześnie wyglądać dostojnie.
– Ha ha
ha. Morven? Marynarz. Ha ha ha. Jesteś synem rybaka? – zaśmiał się chłopak, a
kilku innych mu zawtórowało. – Co tutaj robisz? Nie powinieneś łyb łapać w
jeziorze?
– Mówi się
„ryb” – poprawiła go obrażona Morwen.
W izdebce
nagle zrobiło się cicho, a Eoinowi zaczerwieniły się uszy.
– Nie waż
się mnie poprawiać, maminsynku – warknął chłopak. – Jesteś tu nowy i nic nie
wiesz. Ale jak jeszcze raz mi się postawisz, to stłukę się na kwaśne jabłko,
rozumiesz?
– Tak –
odparła Morwen, nieco ciszej, bo rzeczywiście wystraszyła się jego słów.
–
Będziecie spać tam, na dolnych łóżkach. Bo jesteście najmłodsi i nic nie
umiecie. Pewno nawet miecza dobrze nie trzymaliście.
Morwen już
otworzyła usta, ale nagle poczuła, że Torin nadepnął jej na stopę. Szybko więc
zamknęła buzię i złapawszy mocniej swój worek, ruszyła we wskazaną stronę, pod
ścianę izby. Z góry spojrzał na nią jakiś piegowaty rudzielec. Nie przedstawił
się, tylko powiedział, że ma pod łóżkiem skrzynkę. Jedna jest jego i nie wolno
jej dotykać. Dziewczynka schyliła się i wyciągnęła spod łóżka pojemnik.
Wepchnęła do niego worek, mając zamiar rozpakować go wieczorem i usiadła na
swoim posłaniu. Koc był chropowaty i przypominał derkę dla konia, a siennik
pachniał przyjemnie świeżym sianem. Rozejrzała się teraz po izbie. Pierwszy
strach opadł, ale nadal czuła dziwny ucisk w żołądku. Smutno jej było trochę,
że nigdzie nie widzi mamy. Chłopcy rzucali jeszcze ciekawe spojrzenia w stronę
jej i Torina, który dostał łóżko mniej więcej w środku izby, tuż pod małym
świetlikiem, znajdującym się przy stropie, ale szybko zajęli się swoimi
sprawami. Eoin wrócił na swoje łóżko, oczywiście na górze, i zabrał się za przerwane
struganie małej, drewnianej figurki. Adepci mieli czas wolny po porannych
ćwiczeniach i oczekiwali na obiad, który wydawano, gdy tarcza słoneczna chowała
się za drugą wieżę zamkową. Morwen przez chwilę patrzyła na ruchy chłopca,
który niezwykle sprawnie posługiwał się nożem. Był najstarszy, niebawem miał
opuścić ich grupę i zacząć ćwiczyć prawdziwym orężem, nie drewnianym mieczem i
kijem. Raz zwędził z jadalni nóż i od tej pory strugał figurki, które potem
sprzedawał młodszym dzieciakom. Handel w Zamku rozwijał się prężnie, jednak
mało kto miał prawdziwe pieniądze. Czasami któryś znalazł na dziedzińcu
miedziaka, ale ponieważ w Zamku nic kupić „naprawdę” nie mogli, więc stosowano
wymiany. Tak oto wśród najmłodszych dzieci najcenniejsze były figurki Eoina.
Chętnie wymieniano się za żaby i kawałki sznurka, z którego potem można było
zrobić huśtawkę, przyczepioną do drewnianego bierzma. Cenne również były jabłka, zwędzone z zamkowej
kuchni. Starsi chłopcy także handlowali sznurkiem, jednak ten przydawał im się
raczej do psot i cichych ucieczek z Zamku, niż do robienia z huśtawek. Cenili
sobie również kolorowe paciorki, które
można było czasami znaleźć na dziedzińcu lub w wiosce. To zazwyczaj
pozostałości po zerwanych sznurkach kobiecej biżuterii lub klejnoty, które
odpadły od ubrań. Tam również handlowano kościanymi igłami i kawałkami nitek.
Niezwykły szacunek zyskiwał chłopak, który do jednej ze służek zaniósł swoją
igłę i nitkę, prosząc, by zacerowała mu rajtuzy. Wśród najstarszych adeptów w
modzie było chwalenie się… damskimi czepkami, których jedynym źródłem był
właśnie gród. Ten rarytas musiał być szczególnie pilnie chowany przed oczami
Mistrza, Starszych i rycerzy, gdyż można dostać porządne manto, za wymykanie
się z Zamku. Także, drogi czytelniku, uwierz mi na słowo – handel tam rozwijał
się naprawdę prężnie.
Czym więc
jeszcze zajmowali się chłopcy, z którymi Morwen dzieliła izbę? Dwóch grało w
jakąś grę kościaną, gdyż co chwilę słychać było grzechot przedmiotów o ściany
drewnianego kubka, którym potrząsali energicznie. Jeden ze Szczurów, dość tęgi,
jak oceniła Morwen, spał obrócony na bok. Pochrapywał od czasu do czasu i nie
przeszkadzały mu nawet okrzyki hazardzistów. Torin leżał na łóżku i wpatrywał
się w posłanie nad sobą. Pozostali chłopcy w liczbie czterech, bo dołączył do
nich sąsiad znad Morwen, kontynuowali przerwane zawody plucia na ścianę. Punkty
dostawało się za trafienie w narysowaną węglem tarczę oraz za odpowiednią
odległość.
W końcu
zabił dzwon, czego znacznie Morwen jeszcze nie znała, ale nagłe ożywienie
wszystkich w izbie sprawiło, że zrozumiała, iż musi chodzić o obiad. Wszyscy
podciągali rajtuzy i wiązali rzemienie koszul. Dziewczynka szybko dołączyła do
tłumu, bo sama najpewniej by się zgubiła w szeregu pomieszczeń. Rozgadana ferajna,
popychając się i podszczypując, opuściła budynek, w którym, na drugim końcu,
mieszkały również Zaskrońce. Szczury wypadły na powietrze pierwsze i pędem
rzuciły się w stronę skrzydła jadalnego, które znajdowało się już w zamku.
Morwen była bardzo ciekawa, skąd ten pośpiech. Czy najwięcej jedzenia dostawał
ten, który był pierwszy? A może najszybsi zajmowali miejsca, a reszta musiała
jeść na stojąco? Żałowała, że nie może lepiej przyjrzeć się wszystkiemu
naokoło, ale chcąc nadążyć, musiała patrzeć przed siebie. Rozgadana grupa
wpadła w przedsionek, gdzie ich głosy odbiły się od kamiennych ścian i
wysokiego sklepienia. Naraz wypadł zza drewnianych drzwi dyżurny, który miał za
zadanie upilnować hordy smarkaczy w trakcie jedzenia.
–
Uspokójcie się. Chcecie żeby wielki Mistrz tu do was zszedł i złajał? Nie? No
to już, bądźcie cicho! – warczał chłopak, który niedawno musiał ukończyć
szkolenie, bo z wyglądu zaczynał dopiero być mężczyzną. Ustawił chłopców w pary
i dopiero wtedy wpuścił do jadalni. Morwen przypadło stać obok jednego z
amatorów plucia na ścianę. Chłopcy, dość grzecznie, zważając na harmider sprzed
kilku chwil, wchodzili do jadalni. W końcu i Morwen pokonała trzy kamienne
stopnie, przekroczyła wysoki próg i znalazła się w ogromnym pomieszczeniu. Było
większe, niż każde z pomieszczeń, które w życiu widziała. I miało okna!
Strzeliste okna, które wpuszczały mnóstwo światła! Dziewczynka miała w domu dwa
okna, w końcu była to zagroda kasztelana, ale nie były one aż tak ogromne. Na
dodatek szkło miały chropowate i niewiele ktoś mógł przez nie dostrzec. Zamkowe
były idealnie gładkie i wychodziły na mały ogródek, ogrodzony niewielkim
murkiem. Niewiadomo, dlaczego ta sala miała tak wielkie okna, ale trafnie
zostały umiejscowione. Gdyby wychodziły na przykład na Duży Dziedziniec, gdzie
najczęściej odbywały się treningi, bardzo szybko straciłyby wszystkie szyby.
Podłoga w
jadalni była kamienna, pod sufitem wisiały dwa żyrandole, które codziennie
trzeba było ściągać i zapalać świecie, by oświetlić wielką salę. Przemyślane
zostało chociaż to, że wosk nie kapał jedzącym na głowy. Mieszkańcy Zamku
ucztowali przy grubo ciosanych stołach, siedząc na szorstkich ławach. Młodsi
używali drewnianych łyżek, starsi dostawali noże. Tylko najwyżsi dostojnicy
jedli sztućcami oprawionymi w kość i pili z pucharów. Cała reszta Zamku miała
kubki gliniane lub drewniane.
Chłopcy
rzucili się do krańca stołu, przy którym najraźniej zwykli byli ucztować. Tu
także panowała hierarchia. Morwen popłynęła z tłumem. Usiadła na ławie między
rudym chłopcem, który zajmował posłanie nad nią, oraz grubasem, który w trakcie
jej przybycia spał. Byli w jadalni pierwsi. Po chwili zaczęła przybywać reszta
adeptów. Wśród nich wyraźnie odznaczali się nowi. Widać było, że najwięcej
dzieciaków trafiło do Zaskrońców, bo tam też najwięcej było twarzy
wystraszonych i to oni strzelali oczami
we wszystkich kierunkach. Najstarsi mieli twarze raczej znudzone i nie było ich
wielu. Może pięciu? Nosili już kaftany z godłem Talaith i marszczyli brwi,
słysząc harmider dzieciarni. Tak, drogi Czytelniku, niejeden mężczyzna by się
uśmiał, gdyby popatrzył na tych gołowąsów.
Gdy w
końcu na salę wkroczyli również Starsi, można było podać posiłek. Składała się
na niego gęsta zupa z soczewicy i pajdy chleba, które maczano. Niezbyt
wyszukaną, ale sycącą strawę uzupełnił kawałek mięsa, który adepci dostali do
swoich pustych misek. Nieco bardziej wykwintny posiłek spożywali Starsi. Nie
jedli zupy, tylko pieczone uda kurczęcia i kaszę, a do tego miarę piwa.
– Widzisz
tego tam, z długim nosem i jasnymi włosami? – odezwał się niespodziewanie Eoin
do Torina, który wystraszony pobrudził się zupą. Odłożył toporną łyżkę do miski
i powiódł wzorkiem we wskazanym kierunku. Tam też popatrzyła Morwen. Eoin
wskazywał jednego ze Starszych, o dziobatej, chudej twarzy. Oblizywał krzywe
palce, którymi jadł kurczaka.
– Widzę… –
odparł niepewnie Torin, nie wiedząc, o co może chodzić.
– To
Patyk. Nasz Starszy – wyjaśnił Eoin. – Dziś wieczorem napakujecie mu z
Marynarzem gówna do butów.
Grubas,
siedzący obok Morwen, zachłysnął się soczewicą, słysząc przekleństwo swojego
przywódcy. Tylko on nie bał się używać słownictwa, którego nauczył się w chacie
ojca. Torin wyglądał na przerażonego. Nieswojo poczuła się również Morwen. Jej
ojciec wyrzuciłby go za drzwi, za gadanie przy jedzeniu. Co dopiero za takie
słowa…
– Dlaczego
miałbym to zrobić…? – zapytał już nieco spokojniej Torin i pokruszył do swojej
zupy chleb.
– Bo ty i
chudzielec jesteście nowi. Musicie się sprawdzić.
– Nie chcę
tego robić – wtrąciła się Morwen.
– Nie masz
nic do gadania! – rzucił w jej stronę chłopiec, siedzący po prawej ręce Eoina.
– Właśnie
– dodał drugi, który siedział po jego lewej ręce. Tych dwóch chłopców wyglądało
na ślepo wpatrzonych w przywódcę pachołków.
– Jeżeli
chcecie być w Zamku, musicie nam udowodnić, że do tego się nadajecie –
powiedział Eoin i zrobił mądrą minę, siorbiąc zupę z łyżki.
– No a
skąd mamy… skąd mamy to wziąć? –
bąknął Torin.
–
Pójdziecie do stajni. My wam powiemy, gdzie znajdziecie siedzibę Patyka.
– To jest
głupie, nie chcę tego robić – wzburzyła się Morwen.
– To
zabieraj tyłek i wracaj do mamy, maminsynku – rzucił kąśliwie jeden z pachołków
Eiona.
Dziewczyna
nic nie odpowiedziała, tylko zamoczyła chleb w zupie i włożyła go do ust.
Spojrzała znad miski w stronę Torina, który wpatrywał się smętnie w soczewicową
papkę. Gdy ten pochwycił jej spojrzenie, spróbowała się do niego uśmiechnąć z
otuchą.
*
– Powiedz
mi jeszcze raz, dlaczego my to robimy? – jęknął Torin, próbując zebrać do
skórzanej sakwy trochę końskich odchodów.
– Bo oni
wszyscy są głupi – odparła Morwen, która zerkała przez szczelinę drzwi, czy
nikt się nie zbliża. Było to mało prawdopodobne, bowiem księżyc jasno świecił i
zalewał Mały Dziedziniec srebrzystym blaskiem.
– Fuj. To
jest obrzydliwe – zajęczał znowu Torin, gdy wiązał sakwę.
– Ciiicho…
Już? No to chodź. Pamiętasz, gdzie mamy iść? Bo ja nie – wyszeptała Morwen, gdy
chłopiec stanął u jej boku.
– Tak,
musimy iść obok kuchni. I najszybciej przez ogródek – odparł.
Któryś z
wierzchowców zarżał, gdy skrzypnęły drzwi stajni, a dwójka dzieciaków wyszła na
Mały Dziedziniec. W Zamku, w oknie jednej z wież migotało światło, ktoś, a
najpewniej Mistrz, musiał nie spać i mieć zapaloną świecę. Możliwe, że nie
spały jeszcze służki, szorując garnki po wieczerzy, ale cała reszta Zakonu,
prócz oczywiście adeptów, najprawdopodobniej spała.
– Zimno
mi… – powiedziała Morwen i przetarła ramiona w cienkiej koszuli.
– To
czemu, głupi, się nie ubrałeś? – syknął Torin i zmarszczył nos, gdy przypomniał
sobie, co niesie w sakwie na ramieniu.
– Bo worka
nie otworzyłem – odpowiedziała, dziwnie się czując, mówiąc o sobie jak o
chłopcu. Ale przecież tak kazała mama.
– Nie dam
ci mojej koszuli – natychmiast powiedział chłopiec.
W końcu
dotarli do niskiego murka, za którym rosły warzywa. Morwen wpatrywała się w
okna jadalni, w których odbijał się księżyc. Był to naprawdę niesamowity widok.
Nagle wzdrygnęła się, gdy gdzieś w oddali zawył pies. Najpewniej z grodu.
Dziewczynka pomyślała, że w domu też już wszyscy śpią. Dom? Jej domem miało być
przecież to nowe, dziwne miejsce. Po chwili spostrzegła się, że oddaliła się od
Torina. Szybko pokonała dzielącą ich odległość.
– Nie
deptaj w warzywach. Bo zobaczą nasze ślady – powiedział do niej chłopiec,
starając się iść po udeptanych ścieżkach.
W końcu
dotarli do przeciwległego murka. Najpierw Torin przerzucił przez niego worek,
który z nieprzyjemnym plaśnięciem spadł po drugiej stronie. Potem przelazł on
sam, a za nim nieporadnie Morwen. Teraz już była prosta droga do kwatery
Starszych. Dwójka dzieciaków niepewnie, chowając się w cieniu zamku, ruszyła w
stronę celu swojej wyprawy. Nie byli świadomi, że ktoś im się przygląda…
No! Także już wiecie, że istnieją dwa warianty tego imienia! Niektórzy dobrze zgadywali. Morwen jest imieniem damskim, natomiast Morven (marynarz) jest imieniem męskim. Tak oto została rozwiązana sprawa dziewczynki w Zakonie. Dziś dużo, bo przyniosłam wam aż pięć stron, mam nadzieję, że nie zanudziły was opisy, których jest wyjątkowo dużo, ale musiałam trochę spraw powyjaśniać. Mimo wszystko mam nadzieję, że wam się podobało. Dziękuję za wszystkie komentarze, które mi zostawiacie! Jesteście wspaniali :) A! No i czcionka. Delikatna zieleń jest chyba troszkę czytelniejsza od bieli. Jak sądzicie?
Oho! We wstępie od razu podziękuję ci za te zwroty do czytelnika, ubóstwiam to i teraz sama się zastanawiam dlaczego tego nie robiłam?... No nic, dalej, jedna rzecz mi się nie zgadza, mianowicie na początku napisałaś, że Mistrz nazywa się Glastenen czyli Purpurowy Dąb, a później że jego prawdziwe imię brzmi Wilk?... Chyba się tutaj zapętliłaś. ;) No i przy okazji mam pytanie, czy nadając imiona swoim bohaterom korzystasz z jakiego słownika imion czy czegoś takiego?
OdpowiedzUsuńGenialna wymiana zdań pomiędzy Morwen, a Eoinem :D "mówi się ryba"- piękne.
Podoba mi się to jak nazwałaś... no nie wiem... "domy" tych dzieciaków. Szczury są najlepsze :D Kurcze, chciałam jeszcze tyle napisać, ale musisz mi wybaczyć, zapomniałam. Dlatego jestem tak chaotyczna. Co do czcionki, czyta się o wiele lepiej. Biel za bardzo biła po oczach.
Zdarzyło się kilka literówek, ale to były dwa,góra trzy takie przypadki.
Czekam (nie)cierpliwie na kolejny rozdział ;D
Hmm, z tym imieniem chodziło o to, że jego przydomek jest "Purpurowy Dąb", a "Wilk" to takie imię jakie dostał po narodzeniu, czyli Blyth. Gdzieś kiedyś pisałam, że w świecie, który tworzę (i w sumie w czasie, na którym się wzoruję) imiona były takie ważne dla osoby, która je nosiła. (Znając imię ma się "władzę" nad człowiekiem) - oto mi chodziło. Tak, korzystam z dokładnie 4 słowników imion celtyckich, trochę z tym roboty, ale zabawa przednia. Cieszę się, że podobała ci się ta wymiana zdań! Chciałam, żeby była taka w miarę naturalna. Dobrze, że czcionka teraz sprzyja bardziej oczom. Postarałam się o zwroty do czytelnika, bo do gustu przypadły chyba wszystkim. A za literówki szalenie przepraszam, ale po prostu ich już nie widzę! Może jak przeczytam jutro lub pojutrze, to dostrzegę więcej rzeczy.
UsuńOkej, rozumiem. Faktycznie, jest tam napisane, że Purpurowy Dąb to przydomek. Z tym, że wydaje mi się, że pisząc tak: "Wołano nań Glastenen, czyli Purpurowy Dąb", nie powinnaś tutaj dodawać tego "czyli"- ja to odebrałam tak jakby Glatenen oznaczało właśnie Purpurowy Dąb. Dopiero później napisałaś: "(...)Bo to właśnie znaczy jego prawdziwe imię – Wilk." I dlatego miałam wrażenie, że jego imię ma dwa znaczenia i, że się pomyliłaś. Ale dzięki za wyjaśnienie :)
UsuńNo i szacun za te słowniki :D Sama chciałam kiedyś pisać korzystając ze słownika, ale to nie na moje nerwy. ;) Literówki to nic, u mnie jest ich cała masa, niektórych nie widzę do teraz.
Glastenen to Purpurowy Dąb (czyli całość jest przydomkiem), a Blyth to Wilk (czyli prawdzie imię) - o, udało mi się wyjaśnić! ^^ A słowniki internetowe, więc daję radę i naprawdę jest to przyjemnością.
UsuńŚwietne. No i teraz już wiem jakie jest rozwiązanie imienia, szczerze mówią sama się już czegoś domyślałam, ale nie sądziłam, że to może być tak proste ! Opisy nie były ani trochę zanudzające. Z ciekawością w oczach przeczytałam wszystkie. Denerwuje mnie Eoin, taki mądrala. No cóż zastanawia mnie kto im sie przyglądał. jejku już naprawdę nie mogę sie doczekać kolejnego rozdziału. Taka czcionka prezentuje się lepiej i chyba bardziej pasuje do reszty szablonu ; ) A no i oczywiście, piszę to zawsze ale z chęcią się powtórzę, kocham twój styl < 3
OdpowiedzUsuńDziękuję! To budujące, że naprawdę ludzie chętnie czytają moją twórczość! Przecież ja właśnie tworzę dla was, dla waszej przyjemności :) Tak, to była bardzo prosta sprawa z tymi imionami. A Eoin... no cóż, zawsze trafi się na dzieciaka "lepszego od innych". Teraz czuje się ważny, bo jest najstarszy u Szczurów :) Ale utrą mu nosa, gdy wyląduje u Zaskrońców, gdzie będzie najmłodszy! Haha, przepraszam za brzydką zagrywkę z zakończeniem rozdziału, ale chciałam się trochę podroczyć :)
UsuńJak zwykle czarujesz narracją i klimatem. Opisy w twoim przypadku w ogóle nie męczą i nie przeszkadzają. Bardzo dobrze, że pokazujesz tyle szczegółów dotyczących struktury Zamku i mieszkających tam chłopców oraz mężczyzn. Dobrym zabiegiem było podzielenie ich na te grupy a la wiekowe. Wytłumaczenie znaczenia doskonałe! Pokazuje, jak fajnie bawisz się koncepcją tworów fantasy i że doskonale się w tym czujesz.
OdpowiedzUsuńOdnosząc się do samej treści. Widać, że Morwen ma charakterek, ale ulega pod wpływem presji rówieśników. Ciekawa jestem, jak to się będzie kształtowało w późniejszych latach, kiedy zacznie rozumieć więcej i uświadomi sobie, jak bardzo niebezpieczne jest to, że jest dziewczyną. W ogóle czytając te pierwsze doświadczenia Morwen z Zamkiem, miałam taki luźny potok myśli, który doprowadził mnie do pytania: a co jeśli Morwen będzie miała obfity biust? No i w ogóle... Jej figura? Niby uczyli ją, jak się "obwiązywać", żeby to zakryć, ale kurczę, ciekawi mnie ta kwestia. Z drugiej strony może nawyknie do takiego "męskiego" stylu bycia i jej sylwetka oraz sposób chodzenia itd. będą takie w stylu babochłopa? Wiem, totalnie idiotyczne pseudo filozoficzne idiotyzmy :P bo pewnie wymyślisz coś odpowiedniego do tego wszystkiego.
To zabawne, że Morwen i Torin dali się wpakować w ten kawał. Czułam, że okaże się, że wszystko się wyda i przywódca grupki stwierdzi, że oni będą kozłami ofiarnymi, co skończy się karą w wyrzucaniu obornika... No ale nie spodziewałam się, że ktoś będzie ich śledził. Kto to jest? Pewnie ktoś ze starszych chłopców? Ugh, nie trzymaj mnie w niepewności! Dodawaj szybko kolejny rozdział :)
Pozdrawiam!
Lubię klimaty fantasy i dlatego zdecydowałam się spróbować pisać w takim uniwersum :) Tak się zastanawiałam, czy mój pomysł z grupami się wam spodoba i najwyraźniej tak! Jeżeli chodzi o kobiecość Morwen, to na pewno jej do końca nie zatraci, bo będzie widywała się z matką. Ale na pewno nie stanie się typową laleczką w sukience, jak zwykła dama dworu. Prędzej będzie jej do miecza niż do tańca. W sumie ten kawał to próba i każdy dzieciak przez jakąś przechodził. A jak to się zakończy, no wszystko niebawem ^^
UsuńPrzeczytałam jednak nie mam siły i czasu na napisanie dłuższego komentarza. W wolnej chwili dodam a rozdział świetny.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że ci się podobał! Z niecierpliwością czekam na szerszą opinię :)
UsuńNo muszę pochwalić, bo było o wiele więcej zwrotów do czytelnika ;)
OdpowiedzUsuńCóż opisy uwielbiam, więc nic, a nic mnie nie zanudziło, a wręcz przeciwnie. Mogłam lepiej zapoznać się z Twoim światem i chłonąć przez dłuższy czas klimat opowiadania ;) świetnie opisałaś pobyt Morwen u Szczurów, dialogi i kreacje postaci. Gdzieś w tekście przewijały mi się literówki, ale znowu nie było ich aż tak wiele ;)
Także opisy zdobyły me serce, chrzest Morwen i Torina także i nie mogę się doczekać, jak to się skończy ;)
Pozdrawiam i dziękuję za tak długi komentarz u siebie, rozdział 3 powinnam dodać jeszcze w tym tygodniu ;)
No, poprosiliście, więc się postarałam. Cieszę się, że opisy ci się spodobały, bo naprawdę nad nimi pracowałam. Mam nadzieję, że uda mi się uzyskać jakiś balans między dialogiem i opisem i wszyscy będą zadowoleni :)
Usuń„Ale jak jeszcze raz mi się postawisz, to stłukę się na kwaśne jabłko, rozumiesz?” – „stłukę cię”
OdpowiedzUsuń„Starsi chłopcy także handlowali sznurkiem, jednak ten przydawał im się raczej do psot i cichych ucieczek z Zamku, niż do robienia z huśtawek.” – bez „z” przed „huśtawką”
„W końcu zabił dzwon, czego znacznie Morwen jeszcze nie znała, ale nagłe ożywienie wszystkich w izbie sprawiło, że zrozumiała, iż musi chodzić o obiad.” – „znaczenia”
„Podłoga w jadalni była kamienna, pod sufitem wisiały dwa żyrandole, które codziennie trzeba było ściągać i zapalać świecie, by oświetlić wielką salę” – „świece”
Czy Ty na końcu napisałaś, że opisy mogły zanudzić? Oj, chyba pomyliłaś opowiadania, moja droga! Te, które zostały zamieszczone tutaj według mnie były rewelacyjne! Osobiście uwielbiam, gdy w opowiadanku jest mnóstwo długaśnych opisów, lepiej umiem się dzięki temu wczuć w rolę bohatera, więc jak dla mnie były one całkowicie na miejscu. Poza tym – bądźmy szczere – naprawdę potrafisz zaciekawić czytelnika, a stosując takie opisy jeszcze bardziej wpływasz na jego czuł zmysł wzroku! Ja wręcz widzę to wszystko oczami wyobraźni, no po prostu to widzę! I Twój świat naprawdę mi się podoba ^^
Ale wracając do treści. Widzę, że i u Ciebie znalazł się pewien podział na znaczących więcej i mniej (mam tego na dzisiaj dość, bo taki motyw miałam na maturze ustnej dobre 34 godziny temu o.O) Niemniej jednak bardzo mi się to podoba. I Morwen wcale nie jest w żaden sposób lepiej traktowana. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że będzie się od niej wymagało duuużo więcej! Co do Eoina… nie jestem w stanie jeszcze dużo o nim powiedzieć, ale jak na pierwszy raz to dobrego wrażenia na mnie nie zrobił. Zadufany w sobie człowieczek, uważający się za lepszego od innych, ot co. Mam nadzieję, że Morwen da mu popalić, pokaże, kto tak naprawdę tam rządzi!
Zaniepokoiło mnie też to ostatnie zdanie. Przez Ciebie będę snuła jakieś niestworzone historie dotyczące tego kogoś. A nie wiadomo kiedy znów dodasz coś nowego -.-
Mam więc nadzieję, że nadejdzie to dość szybko.
Kończąc, życzę więc mnóstwa weny i szybkiego dodania kolejnego rozdziału!
Niegdysiowaaa Freya, zamieniona w Ars Moriendi ;d
Dziękuję za wyłapanie literówek! Zaraz je poprawię :) Strasznie, strasznie się cieszę, że mój świat cię pochłania. Nie wiem, czy możemy mówić o znaczących "więcej i mniej", to chyba zawsze i wszędzie kształtuje się jakaś hierarchia. Morwen będzie traktowana jak zwykły rekrut, zwykły chłopiec, ale Mistrz na pewno czasem spojrzy na nią łaskawym okiem - w końcu to jego bratanica. Eoin... cóż, trafia się na takie dzieci, ale nawet one mają swój urok :) Ostatnie zdanie... tak, wiem, że jestem paskudna, ale nie mogłam się powstrzymać. Wszystko okaże się niebawem ^^
UsuńOk muszę sie przyznać, że ostatnio zaczęłam czytać sporo nowych opowiadań no i oczywiście założyłam, że zapamiętam adresy... jak łątwo mozna się domyślić - nie zapamiętałam. Ale nic nie szkodzi - w końcu jakoś znalazłam (ciebie też ^^).
OdpowiedzUsuńWięc już nie biadolę nad własną głupotą :P
Co do rozdziału to bardzo mi się podobał. Szczególnie to, że Morwen traktowana jest jak każde nowoprzybyłe dziecko, a nie otrzymuje (ni z gruchy, ni z pietruchy) przywileje. Naprawdę cenię sobie to, bo mam serdecznie dość pannic i paniczyków szczególnie zdolnych oraz powszechnie szanowanych :D.
Imiona bohaterów bardzo mi sie z czymś kojarzą T(h)orin to wiadomo :P, a w pewnym miejscu przekręciłaś imię Eoina (taka wersja kojarzy mi się z Eolem ^^), i tamta wersja przypominała mi "kochanego" Einona ;)
Widać, że bardzo sie naprawcowałaś przy budowaniu świata (czy może w tym rozdziale to raczej zamkowego światka ^^), bo naprawdę robi wrażenie. Nawet nie wiesz jak podoba mi się podział na poszczególne warstwy (nie mówiąc już o tych dopiskach - szczególnie o najstarszych :P) i jeszcze jedna segregacja wewnątrz grup. A konieczność wkupienia się w łaski tzw. "dowódcy" nieco przypomina mi jakąś szajkę więzienną - ale w dobrym tego słowa znaczeniu czyt. uśmiałam się przy tym dziwacznym skojarzeniu ;)
No to zacieram łapki na kolejny rozdział (może tym razem pojawi sie Amargein?) i gratuluję zmiany czcionki - moje oczy biją pokłony dziękczynne :P
Cieszę się, że mnie odnalazłaś :) Nie chciałam, żeby Morwen miała jakieś szczególne względy, to by się nawet nie trzymało kupy. No bo ma udawać zwykłego chłopca, a nagle dostaje kwaterę w zamku? Nie, nie podoba mi się coś takiego i nie lubię w opowiadaniach idealnych bohaterów... Co do imion, to nie sugerowałam się Władcą Pierścieni i Hobbitem, ale mam świadomość, że może się kojarzyć. Torin jest imieniem irlandzkim i spodobało mi się ze względu na znaczenie - wódz, przywódca, co powiążę w dalszej części z jego rolą. Bardzo możliwe, że takim znaczeniem kierował się, dużo wcześniej niż ja, sam Tolkien :) Eoin natomiast, jak słusznie zauważyła Morwen, znaczy jeleń - tak bardzo mi pasowało to do tego chłopca. Blondwłosy, trochę zarozumiały i tak naprawdę niezbyt odważny, ale sprawiający wrażenie majestatycznego i nieustraszonego. Tworzenie świata sprawia mi przyjemność, to trochę jak układanie puzzli :) Na Amargeina trzeba będzie troszkę poczekać, bo pewnie czytelnicy mnie zjedzą przez zakończenie tego rozdziału. Czcionką cieszą się wszyscy, więc cieszę się i ja, że była to słuszna decyzja :) Pozdrawiam!
Usuńi minął mi kolejny rozdział, o wiele lepiej czyta się z muzyką, jest dobrze dopasowana i ciekawa.
OdpowiedzUsuńSama bym pewnie nie znalazła nigdzie takiej muzyki a ona świetnie nastraja, jak już mówiłam idealnie pasuje :)
Cieszę się, że ci się podoba! Ja znalazłam ten typ muzyki, gdy szukałam kiedyś utworów z gry "Wiedźmin" - tak natrafiłam na Beltaine i potem całą resztę celtyku, który mam nadzieję będzie nam towarzyszył do końca historii.
UsuńCzytałam te zdanie kilka razy, nie mogąc znaleźć, co mi tak bardzo zgrzytało, nagle eureka spójrz: "Przydomek ten wziął się od zamierzchłych" nie od, ale z:)
OdpowiedzUsuń"że tamtejszy dzień" tamtejszy?
"wołani byli Zaskrońcem." - zaskrońcami
"manto, za wymykanie się z Zamku. Także, drogi czytelniku," przecinko przez za zbędny, a tutaj masz niekonsekwencję, wcześniej Czytelniku, teraz z małej litery:)
Ehm... Mi czytało się strasznie ciężko - wszystko przez toporne opisy, które miejscami nie wnosiły nic ciekawego do świata przedstawionego. Mimo wszystko jest na plus, bo spodobała mi się postać rezolutnej dziewczynki i jej towarzysza;) Ich kompani za to wzbudzili negatywne emocje:D Zastanawia mnie jak pani Marynarz sobie poradzi w Zamku:D Czekam na jakiś rozwój akcji, który aż sprawi, że nie będę mogła złapać tchu!
I jeszcze, co! Muzyka! Oczywiście, bardzo mi się podobała, dodałam już do plajlisty na tubku:3
Pozdrawiam serdecznie!
http://dzikie-anioly.blogspot.com/ - jeśli znajdziesz chwilę zapraszam:)
Dzięki za twój komentarz! Poprawiłam drobne literówki i powinno już być dobrze. Słowo "tamtejszy", bo narracja jest prowadzona z perspektywy czasu przeszłego, zatem dziwnie mi wyglądał "ten dzień", bo wyglądałoby jak dzień, w którym narrator prowadzi swoją opowieść. Co do tych opisów, to właściwie każdy z nich był dla fabuły istotny, bo musiałam jakoś zarysować całą historię... Mam nadzieję, że kolejne rozdziały cię nie zawiodą! I cieszę się, że spodobała ci się muzyka :) Pozdrawiam!
UsuńProszę bardzo:)
UsuńAch, oki, już rozumiem, po prostu jak zobaczyłam to tak ukuło, nie spotkałam się z czymś takim, więc wolałam wypisać:)
Popracuj odrobinę nad lekkością tekstu, bo głównie chodziło mi o to, jeśli chodzi o opisy:)
Wrócę na kolejne części na pewno i jak tylko znajdę chwilę przeczytam poprzednie, wstyd tak zaczynać od właściwie końca!^^"
Takiej muzyki mogłabym słuuuuchać i słuuuchać:)
Weny życzę!
Uwielbiam to, że każde imię ma znaczenie i pasuje do bohatera. To cudny zabieg i sprawia, że twoje opowiadanie jest jeszcze wspanialsze! ^^
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie tylko kwestia techniczna odnośnie tych mian - czy to jest tak, że rodzice mają atak jasnowidzenia i wiedzą, kim stanie się ich dziecko? Czy też imię w jakiś sposób determinuje osobowość człowieka? Albo może trzeba się do niego dostosować? Pytam z czystej ciekawości, bo tyle razy spotkałam się z tym pomysłem, a nikt nie był w stanie udzielić mi wyjaśnienia. :( Mam nadzieję, że masz na to jakąś teorię, bo jestem bardzo ciekawa twojej wersji. ^^
Pozdrawiam cieplutko.