Świt
Bliski był
już świt, gdy w dwóch, bardzo odległych od siebie miejscach nastąpiły dwa tak
różne od siebie wydarzenia. Pozornie mało znaczące, lecz to właśnie one
wyznaczą bieg opowieści. Na jednym z najwyższych wzniesień Północnej Camden
znajdował się murowany zamek. W jego cieniu leżał średniej wielkości gród.
Kilkanaście solidnych drewnianych domów z dachami pokrytymi strzechą, rynek z
drewnianą figurą bogini Talaith – patronki Zakonu. Gród pełnił funkcję
zamkowego zaplecza, znajdował się tam kowal, stajnie i wiele innych rzeczy
niezbędnych do sprawnego funkcjonowania tak dużej warowni.
Rosa
pokrywała źdźbła traw i dymy spokojnie unosiły się z kominów, gdy nagle w
jednym z największym domów zapanował ruch. W oknach migotały płomyki świec,
wzburzone pędem powietrza, gdy po domostwie poczęli biegać ludzie. Żaby
rechotały w bajorach, rusałki kryły się w wodną toń, czując zbliżający się
dzień, a w kielichach pięknych kwiatów zaczynały budzić się kolorowe wróżki.
Wszystko wyglądało tak zwyczajnie, zatem zapytacie, co wywołało takie
poruszenie w domu zarządcy grodu? Otóż, rzecz, która była z dawna oczekiwana.
Sądzę, że zaraz się wszystkiego dowiecie. Poświęćmy zatem chwilę drobnemu
chłopcu, który właśnie pędem wypadł z owego domu i puścił się przez piaszczystą
uliczkę. Był to pachołek kasztelana i otrzymał niezwykle ważne zadanie. Nie
dostał konia, gdyż siodłanie rączego rumaka zabrałoby zbyt wiele czasu.
Zatem
drobny, bosy chłopak biegł co sił, póki nie minął ostatniego, najbiedniejszego
domu. Znalazł się przy bramie i w pędzie rzucił kilka pospiesznych słów w stronę
wartowników, którzy właśnie kończyli poranny obchód. Tarczownicy wcale nie byli
zadowoleni, gdy ten gołowąs wpadł w ich szereg i przepychając się popędził
dalej. Rzucono za nim kilka soczystych przekleństw, ale chłopak nie zwracał na
to uwagi! W końcu dostał bardzo ważną misję.
Biegł
teraz nieco zarośniętą ścieżynką nieopodal brzozowego zagajnika, a gdy w końcu
poczuł zmęczenie, jego oczom ukazała się mała chatka. Tak zniszczona, że
sprawiała wrażenie, jakby miała się zaraz przewrócić. W jej oknach migotało
światło, a przy wschodniej ścianie pętało się kilka kur, gdakających ospale.
Gdy chłopak dopadł do drzwi, od razu w nie załomotał. Zginając się w pół, nie
musiał czekać długo na odpowiedź. Już po chwili ukazała mu się niska, przysadzista
kobieta o pomarszczonej twarzy.
– Zaczęło
się! Kasztelanowa rodzi – wydusił z siebie wykończony chłopak.
*
Zatem
skoro już wiecie, co wywołało takie poruszenie w owym grodzie, który znajdował
się u stóp warowni Zakonu Talaith, możemy przenieść się zupełnie inne miejsce.
Odwiedzimy malutki, biedny gród, znajdujący się tuż przy lesie w Południowej
Camden. Tam znajdowało się zaledwie parę domów, zdecydowanie nie tak solidnych
i okazałych jak kasztelańskie. W jednym z nich, malutkim, posiadającym tylko
jedną izbę i należącym do chłopa i zielarki, poczęło dziać się coś dziwnego.
Owy mężczyzna – Bram – przebudził się gwałtownie i podniósł z posłania.
Wydawało mu się, że ktoś go wołał. Jednak, gdy zorientował się, że na dworze jest
jeszcze ciemno, a jego żona śpi tuż obok niego, postanowił znów się położyć.
Gdy tylko jego głowa dotknęła siennika, znów to usłyszał. Kobiecy głos, tak
piękny, a zarazem przerażający. Śpiewał, a w tym śpiewie Bram słyszał swoje
imię.
Oczarowany
wstał z posłania i jak we śnie przemierzał izbę. Kobiecy śpiew był jak dźwięk
najpiękniejszego na świecie instrumentu w akompaniamencie najbardziej uroczego
ptasiego głosiku. Bram chciał ujrzeć to słodkie zjawisko jak najszybciej. Czuł,
że jeżeli się nie pospieszy, kobieta zniknie. W śpiewie czuło się tęsknotę i
naleganie do pośpiechu. Bram opuścił swoją nędzną chatę i skierował kroki w
stronę lasu. Miał na sobie jedynie cienką, lnianą koszulę. Gdyby zobaczył go
teraz ktoś z sąsiadów, uznałby, że chłop zwariował. Zapytasz, dlaczego, drogi
Czytelniku. Otóż, każdy inny człowiek, który usłyszałby ten „śpiew”, zatkałby w
przestrachu uszy dłońmi i krzyczałby, żeby odpędzić demona. Kto, albo co, zatem
śpiewało i wabiło nieświadomego mężczyznę?
Może już
wiesz, a może wciąż pozostaje to dla ciebie tajemnicą. Pewne natomiast jest, że
żona Brama się przebudziła i również usłyszała zawodzenie dolatujące do jej
uszu i wcale nie brzmiące jak słodka melodia.
– Bogowie,
miejcie go w opiece – wyszeptała zrywając się z posłania. W biegu przewiązując
nocną koszulę, wypadła z chaty. Ujrzała ich. Brama, który oczarowany zbliżał
się w stronę drzew, za którymi czaiła się ona. Kobieta szybko odwróciła głowę i
zacisnęła powieki.
– Bram! –
wykrzyknęła żałośnie.
Ale mężczyzna jej nie słyszał, podążał w
stronę demona przyodzianego w białe szaty, przemykającego pomiędzy drzewami i
śpiewającego jego imię.
Była to Banshee, upiór
przybierający kobiecą postać i śpiewem zwiastujący śmierć. Zielarka bała się
spojrzeć jej w twarz, gdyż mogłaby ujrzeć coś tak przerażającego, że po prostu
by umarła. Natomiast Bram w twarzy demona widział słodką, najpiękniejszą na
świecie niewiastę, która kusiła go gestem, śpiewem i wyglądem. Był już bardzo
blisko niej i jego żona to wyczuwała, choć bała się spojrzeć w tamtą stronę.
– Bram! –
wykrzyknęła raz jeszcze głosem przepełnionym rozpaczą.
Ale właśnie w tym momencie mężczyzna wyciągnął
dłoń w stronę Banshee. Ta również wyciągnęła swoją i w momencie, gdy ich ciała
złączył dotyk, zapanowała cisza. Demon przestał śpiewać, a mężczyzna spojrzał
na jego twarz. Teraz wreszcie dostrzegł to upiorne oblicze i poczuł jak serce
zatrzymuje mu się z przerażenia. Banshee przyciągnęła go i zawijając w swoje
powłóczyste szaty, wydała z siebie okropny, mrożący krew w żyłach wrzask.
– NIE! –
zawyła kobieta i padła na ziemię przyciskając dłonie do uszu próbując się
uchronić przed zawodzeniem. Ptaki zerwały się z drzew i z łopotem skrzydeł
poleciały w niebo. Zapanowała cisza,
Banshee zniknęła zabierając ze sobą Brama. Zielarka łkała wciąż będąc skulona
na ziemi. Piasek mieszał się z jej łzami i brudził chudą, nieładną twarz.
Otworzyła oczy i spojrzała w stronę lasu.
– Nie…
nie… – szeptała, a łzy zalewały jej policzki.
Powiał wiatr, który rozwiał poły jej koszuli
nocnej. Teraz można było dostrzec, że kobieta była ciężarna, a dziecko, które
niebawem miało się narodzić, już na zawsze pozostanie bez ojca. Jego matka
darzyła swojego męża tak wielką miłością, że już nigdy nie wyszła ponownie za
innego mężczyznę. Próbowała słuchać głosu swojego ukochanego w szumie liści i w
pluskaniu wody wartkiego potoku. Czuła w przyrodzie jego obecność. I powiem ci,
drogi Czytelniku, że nie myliła się za bardzo. Otóż, gdy Bram w krainie
zaświatów zorientował się, jak straszna rzecz się zdarzyła, począł lamentować
po stracie żony. Jego żale były tak głośne i tak przykre, że nawet Banshee nie
mogły tego wytrzymać. W końcu przemieniły duszę Brama w dąb, którym miał
pozostać aż do końca świata. A tymczasem zielarka, która na moment przestała
płakać, dotknęła dłonią swojego wydatnego brzucha i gładząc go, wyszeptała:
– Jeżeli
będziesz chłopcem, nazwę cię Amargein.
A imię to znaczy śpiewający ptak, gdyż Banshee
zabrała mu ojca o świecie, w momencie, gdy budzą się ptaki o najpiękniejszym
głosie.
*
W domu
kasztelana zapanowała cisza, gdy akuszerka przyniosła nowinę.
– To
dziewczyna – zadźwięczał jej głos. Pan domu podniósł się z ławy, nie
dowierzając.
– Miał być
chłopiec! – zagrzmiał, jakby to była wina kobiety odbierającej poród. – Co
mi po dziewczynie?! – gdy się złościł wyglądał naprawdę strasznie. Był rosłym
mężczyzną o bujnych, skudlonych włosach i czarnej brodzie. Oczy miał ciemne,
miało się wrażenie, że zaraz polecą z nich iskry.
–
Dziewczyna, czy chłopiec, nie ważne. Zrobiłam, co zrobić miałam – wyciągnęła
rękę po zapłatę, a kasztelan z ciężkim westchnieniem włożył jej w dłoń dwa
miedziane pieniążki. Akuszerka bez słowa wyszła z izby, a już po chwili
trzasnęły za nią drzwi wejściowe.
– I co my
teraz zrobimy? – odezwał się jeden mężczyzna ze Starszyzny.
– Nie
wiem… naprawdę nie wiem. Dziewczyna nie może zostać w zagrodzie – westchnął
zarządca grodu.
–A gdyby,
gdyby udać, że nie jest dziewczynką? – odezwał się do tej pory milczący
staruszek.
– Rozum na
starość postradaliście. Jak niby ma dziewczyna udawać chłopaka? – wzburzył się
brodaty mężczyzna.
– Gdyby
oddać ją do Zakonu i dać kilka złotych monet do mieszka Mistrza, może by się to
wszystko udało. Nie trzeba by uśmiercać
dziewuszki – powiedział zlękniony starzec.
Kasztelan zamyślił się i począł ciągnąć swoją
bujną brodą, co zawsze było oznaką wewnętrznej rozterki.
– Może i
jest to jakie wyjście – rzekł w końcu po namyśle, a staruszek się rozpromienił.
– Kiedy
mają Przydział? – zapytał radcę Starszyzny.
– Nie
wiem, mój panie, ale już za dwie, trzy godziny będzie widno, poślemy na zamek
pachołka.
Kasztelan wciąż w zamyśleniu targał swoją
brodę. Miał on jeszcze coś w zanadrzu. Teraz, gdy nad tym dłużej pomyślał,
przyznał, że pomysł był całkiem dobry. Zwłaszcza, że mało kto wiedział, kim
jest Mistrz Zakonu Talaith. A był nim rodzony brat kasztelana.
– Niech
tak będzie, może to wszystko nam się uda – westchnął i ruszył ciężko w stronę
izby, gdzie leżała kasztelanowa. Dopiero teraz usłyszał słaby płacz dziecka,
wcześniej podniesione głosy skutecznie go zagłuszały. Dziewczynka była bardzo
mała, zakrwawioną buzię dopiero obcierała jej skrawkiem płótna jedna z dziewek
kuchennych. Całe zawiniątko ginęło w pościeli.
– Zdrowa?
– zapytał żonę. Wyszło to bardzo szorstko, choć wcale nie miał takiego zamiaru.
Uśmiechnęła się do niego słabo. Widać było, że jest z siebie dumna. Było to ich
pierwsze dziecko. Kasztelan spojrzał jeszcze raz na swoją córkę i po chwili
namysłu powiedział.
– Będzie
się nazywać Morwen.
Kasztelanowa spojrzała zdziwiona na męża, ale
była zbyt słaba, by oponować. Poza tym nie chciała denerwować męża. Kobiety
niewiele miały do powiedzenia, a ona była traktowana bardzo dobrze. Po cóż więc
denerwować męża? Skinęła zatem lekko głową i opadła na poduszki. Dziewczyna
kręcąca się po izbie otuliła ją pościelą. Była to naprawdę wygodna pościel,
wypchana gęsimi piórami, a to stanowiło istny rarytas, na który tylko bardzo
bogaci ludzie mogli sobie pozwolić.
Ale wróćmy do imienia dziewczynki. Skąd u jej
matki takie zdziwienie? Otóż, Morwen, znaczy dziewica. A znając plany
kasztelana, można przyznać, że imię było bardzo na miejscu. Morwen – wieczna
dziewica.
Dziękuję za wszystkie wasze miłe komentarze! Jesteście wspaniali!
Ach, jestem chora, ale uwielbiam Banshee i legendy o nich i w ogóle całą irlandzką mitologię, dlatego masz u mnie OGROMNEGO PLUSA i bądź pewna, że będę czytać twoje opowiadanie, ale to nie jedyny plus. Strasznie podoba mi się to, że zwracasz się do czytelnika. Tak pisał też Tolkien, a uwielbiam go i za to kolejny plus. :D No i sam pomysł jest wprost fantastyczny, naprawdę! Czasami czytając aż zazdroszczę, bo sama też piszę. Czekam na rozwój wydarzeń, bo wydaje się, że masz wszystko doskonale przemyślane. :D
OdpowiedzUsuńJedyny minus to mała czcionka i kolor, który na ciemnym tle bardzo razi w oczy, kiedy ona jest taka mała. Ale ja jestem ślepa. ;)
Przy okazji, jak już wspomniałam, sama też piszę, dlatego byłabym wdzięczna gdybyś do mnie zajrzała i pozostawiła jakiś komentarz.
http://krucha-sprawa.blogspot.com/
Pozdrawiam ciepło w tę deszczową majówkę
Pearl's Dream
Oh, ja właśnie starałam się trochę stylizować na Tolkiena! Super, że ktoś to zobaczył! Lubisz irlandzką mitologię? No to chyba naprawdę moje opowiadanie ci się spodoba, bo cały świat przedstawiony będzie się opierał na mitologii Słowian i Celtów, ale shhh :) Co do czcionki, to mam świadomość, że czytanie może nie jest do końca wygodne. Pomyślę o nowym szablonie, bo jesteś już drugą osobą, która wspomina o doborze kolorów. Po prostu nagłówek (i ta zieleń!) tak mnie urzekły, że musiałam go ustawić. I bardzo chętnie przeczytam twoje opowiadanie. Pozdrawiam!
UsuńO cieszę się, że weszłam i co? Akurat pierwszy rozdział i powiem Ci od razu, że się nie rozczarowałam. Bardzo mi się podobało, te wstawki narratora i klimat. Żal mi mężczyzny, którego porwał ten demon, ale widzę we wszystkim spory potencjał. Czekam więc na ciąg dalszy i zapraszam do siebie - przenoszę opowiadanie na blogspota, więc na razie tylko prolog ;)
OdpowiedzUsuńNiech ci nie będzie szkoda Brama! W pewnym sensie będzie istniał do końca świata! Prędzej żałowałabym jego żony :c Cieszę się, że ci się spodobało!
UsuńTak, ale będzie istniał z tą ponurą myślą, że nie będzie go przy swoim dziecku :c To chyba najgorsza kara na świecie :P
UsuńNie jestem pewna, czy będąc dębem będzie miał taką samą świadomość jak człowiek... Muszę to przemyśleć ^^
UsuńŚwietne. Szkoda Brama i jego rodziny ; c I jestem ciekawa co okaże się z Moren. Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością ! Umiesz zaciekawić czytelnika : ) Dziękuje za miły komentarz na blogu :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! W kolejnym rozdziale historia (mam nadzieję) nabierze już trochę tempa. Jak to wszystko wyjdzie, zobaczymy :)
UsuńNie zawiodłaś!Rodział również wspaniały jak prolog.Biedaczek z tego Brama. Co dalej z Morwen ?Zapowiada się naprawdę ciekawie.Czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńMorwen pewnie czeka wiele przygód i trudne dzieciństwo, ale jakoś się pozbiera! Będzie musiała być twarda, żeby przetrwać tak sądzę. Cieszę się, że ci się podobało :)
UsuńNie spodziewałam się, że tak szybko dodasz część pierwszą. Rozdział bardzo mi się podobał. Historia dopiero zaczyna mieć swój początek, a tutaj już tyle wydarzeń. Podoba mi się, jak opisałaś los Brama. Szkoda mi go, choć bardziej wolę takie dramatyczne sceny, niż sielanki. :P No i masz, został po nim dąb. Ciekawi mnie też wątek tej dziewczynki. A tak w ogóle to zachowanie akuszerki mną wstrząsnęło. Kiedyś czytałam książkę o tych kobietach i ponoć kochają one dzieci, dlatego też wybierają tę pracę, a tutaj nie było ważne nic, tylko pieniądze.
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej. :) Pozdrawiam, weny! ~S.
Dodałam szybko, bo tak strasznie mnie korciło, żeby już pchnąć tą historię :) Prolog to w końcu tylko prolog. Wiesz, ta akuszerka to raczej taka baba-zielarka-znachorka, co każda wieś miała. Wszyscy się ich obawiali, ale wołali, gdy były potrzebne. Często miały wiele wspólnego z mszankami. Także nie ma co się dziwić jej zachowaniu...
UsuńMatko Boska! To jest wspaniałe. Widać, że masz niesamowitą wyobraźnię. Podoba mi się niezmiernie, w jaki sposób prowadzisz narrację. Niezwykłe jest to, że narrator zwraca się bezpośrednio do czytelnika. Mam wrażenie, jakby ktoś opowiadał mi tę historię. Widać też, że orientujesz się w tych czasach, w których umieściłaś opowiadanie. To niewyobrażalne dla mnie, żeby pisać o czymś, o czym nie ma się pojęcia, ale tak nie jest w twoim przypadku. Czytając każde zdanie, ma się wrażenie, że zrobiłaś porządny reaserch, który jest postawą dobrego tekstu.
OdpowiedzUsuńNa pewno na uwagę zasługuje tutaj to, jak sprytnie osadziłaś opisy miejsca - czytelnik ma wrażenie, że biegnie razem z tym chłopcem, wykorzystujesz bowiem jego osobę do opisywania świata przedstawionego. Niesamowicie mi się coś takiego w książkach podoba.
Pokazałaś również bardzo dobrze te wszystkie obyczaje, co znowu sprawia, że kłaniam się po pas przed twoją wiedzą. Takie fantasy aż miło się czyta.
Zaskoczyło mnie, że urodziła się dziewczynka i że jednak nazwano ją jak nazwano. Czy znaczenie jej imienia nie będzie miało wpływu na to, w jaki sposób będą potem postrzegali ją inni, skoro ma "udawać" chłopca?
Z drugiej strony mamy smutną historię. Opisałaś niesamowicie uczucia. W tej scenie prawie się popłakałam razem z żoną Brama. Jak ktoś zauważył w komentarzach wyżej, to okropne, co go spotkało. Zastanawia mnie, jaką rolę będzie odgrywał syn Brama i zielarki, bo czuję, że będzie miał udział w życiu córki kasztelana.
Naprawdę niesamowicie mi się to opowiadanie podoba i nie mogę się doczekać ciągu dalszego.
Oooooooh. Brak mi słów. No nie wiem co powiedzieć. Twój komentarz to chyba najmilsza rzecz jaką przeczytałam od bardzo bardzo długiego czasu! Nie, wcale nie robiłam tak dużo reaserchu i wcale nie mam tak dużej wiedzy. Trochę opieram się na filmach i na wyobraźni. Mam nadzieję, że to mnie nie zgubi :) Co do jej imienia, to mam kilka pomysłów, ale musi mieć nadane imię kobiecie. Chodzi o to, że imię kiedyś było bardzo ważne. We wszystkich mitologiach też. Bo imię jest najważniejszą częścią człowieka. Dziewczyna nie może mieć męskiego imienia. Mam nadzieję, że rozumiesz o co mi chodzi. Cieszę się, że cię wzruszyłam. Jeszcze raz dziękuję za tak przemiły komentarz!!! :*
UsuńSzczerze przyznam, zaskoczył mnie początek prologu, nie czytałam jeszcze tak zaczętego opowiadania, ale muszę przyznać, że bardzo mi się to podoba ;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę ciekawie się zapowiada i mam nadzieje, że powiadomisz mnie, gdy dodasz kolejny rozdział?
Ach, no i muszę wspomnieć o szablonie, jest świetny, zawsze mi się takie podobały*może też przez to, że sama bym nie potrafiła takiego stworzyć*.
Muszę Ci pogratulować :D
Mi rzadko co się podoba, a Tobie udało się to zrobić i to tylko DWOMA rozdziałami i szablonem. Chylę czoło, powinnaś być z siebie dumna ;)
[uczucia-niekontrolowane.blogspot.com]
Oh, dziękuję ci bardzo! To miłe słowa! Zawsze autor się cieszy, gdy uda mu się dotrzeć do odbiorcy, to wiele znaczy :) Ja też totalnie nie umiem robić szablonów, więc buszuję po szabloniarniach D: ten mnie po prostu zaczarował i stwierdziłam, że muszę go porwać. Mimo mankamentu białej czcionki na tym ciemnym tle, chyba go długo nie zmienię. Zapraszam do siebie ponownie i czekam na rozdział u ciebie! Nadal zżera mnie ciekawość co się stało z Julią!
UsuńWprowadzenie do rozdziału jest naprawdę bardzo ładne. Ten krótki tekst, opisujący bieg chłopca jest tak dynamiczny, że aż czułam się tak, jakbym to ja tak biegła. W dodatku piękne, estetyczne, bogate w epitety opisy potęgują mój zachwyt. Naprawdę niesamowicie piszesz. Czyta się z tak wielką przyjemnością. I niespotykaną lekkością. Po prostu zaczynam, kończę pierwszą linijkę i nim się obejrzę, jestem na końcu tekstu. Nawet nie wiesz, jakie zdziwienie maluje się wtedy na mojej twarzy! Nie wiem, czy znów moja wyobraźnia za daleko nie pobiegł, ale po raz kolejny między wersami ujrzałam pewien motyw, który mi o czymś przypomniał. A mianowicie motyw Grabca – z „Balladyny”. Co prawda w Bramie nie kochała się Banshee, ale tak samo skończyła się ta historia. Bram został zaciągnięty do zaświatów, a potem jego dusza, tak bardzo cierpiąca po tym, co mu się przydarzyło, została zaklęta w dąb. Z Grabcem było podobnie, z tym, że jego Goplana pokochała, ale on ją odrzucił, więc za karę od razu przemieniła go w drzewo. No, więc nie dziwota, że widzę u Ciebie ten motyw. Zwłaszcza, że bardzo, ale to bardzo lubię „Balladynę”. I kiedy dojrzę gdzieś podobny motyw, uśmiecham się szeroko! Bo po prostu to jest niesamowicie miłe, że pewne motywy są wykorzystywane także współcześnie. Może nie czytałaś „Balladyny”, może nie sugerowałaś się nią tutaj w żadnym stopniu, ale to jedynie świadczy o Tobie jeszcze lepiej! Bo oznacza to, że nawet nie mając styczności z wielkimi dziełami potrafisz wymyślić coś, co będzie równie piękne i tragiczne zarazem, jak to bywało kiedyś. Dlatego też podziwiam Cię za to i ślę ukłony! ;))
OdpowiedzUsuńA co do Kasztelana i jego planu. Hmm… zastanawiam się, jak też zechce on wyrwać żonie dziecko i odesłać do Zakonu. Przecież to ją zrani. Ale, skoro dziewczynka nie może zostać, to chyba jest to lepsze wyjście, aniżeli jej zabicie. Kobieta powinna zrozumieć, że tylko tak ocali swe dziecię. Tylko, czy aby na pewno jest to dobry pomysł? Może losem tej dziewczynki rządzi fatum, które będzie kierować jej życiem i doprowadzi do tego, czego próbuje uniknąć Kasztelan, odsyłając ją z dala od domu? (cokolwiek mu zagraża z jej strony)
Czytałam "Balladynę", ale jakoś nie miałam zamiaru się nią inspirować. Chociaż przyznam, że bardzo ten dramat mi się podobał! Coraz bardziej mnie zaskakujesz, znajdując w moim opowiadaniu tyle motywów :) To naprawdę jest miłe, że czytelnik próbuje się zagłębić w historię i znaleźć jakieś drugiego dno. Ha, a nóż przy pewnym rozdziale wyjdzie mi "Wiedźmin"? Sapkowski też dużo czerpał z baśni i legend, a czytelnikom się to podobało :)
UsuńNa razie doszłam do końca tego rozdziału, jak będę mieć więcej czasu, to przeczytam resztę.
OdpowiedzUsuńOgólnie bardzo ciekawie zapowiada się Twoja powieść, cieszę się, że mam jeszcze przed sobą tyle do przeczytania.
Ach, jestem chyba w niebie! Jest inspiracja mitologią, są barwne i zgrabne opisy, jest intryga, jest i dramat... Czegóż więcej można chcieć? ^^
OdpowiedzUsuńBram ma szczęście, że udało mu się zostać dębem. Zaświaty zazwyczaj nie grzeszą łaskwością... ;)
A co do Morwen - czy ja dobrze zrozumiałam, że dziewczątko będzie udawać chłopiątko? Bo jeśli tak, to... No nawet nie umiem wyrazić swojego zachwytu! Kocham całym swoim sercem i całą duszą swoją ten motyw. Jest taki wdzięczny i prowokuje tyle zabawnych i uroczych sytuacji, że mordka mi się cieszy ilekroć coś takiego widzę. ^^
Styl jest po prostu cudny. Zwroty do czytelnika sprawiają, że czuję się jakbym siedziała przy ognisku razem z resztą wioski i słuchała z zapartym opowieści wioskowego bajarza z długą brodą, bystrym błyskiem w oku i ciepłym głosem (nie żebym porównywała cię do sędziwego, brodatego starca, ale chyba wiesz, o co mi chodzi ^^).
Muzyka jest idealnie dopasowana i jeszcze bardziej wkręca w klimat opowieści.
Jednym słowem - ideał. :}
Pozdrawiam serdecznie.